„Chata pod jemiołą”– Halina Kowalczuk <recenzja,12>
Wydawnictwo: Lucky
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Ilość stron: 367
ISBN: 978-83-62502-53-0
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Ilość stron: 367
ISBN: 978-83-62502-53-0
Półka: wypożyczona
Moja ocena: 5/10
Przeczytana: 27 lutego 2014
W czasie ostatniej wizyty w mojej
ukochanej bibliotece zauważyłam książkę (a w zasadzie jej okładkę), która mi
się skojarzyła z przemijającą zimą. Dlaczego? Przecież nie widać na niej
zaśnieżonych choinek ani domów, sopli zwisających z dachu czy dzieci na
sankach. Są na niej gałązki jemioły – wg mnie jeden z ważniejszych atrybutów
Bożego Narodzenia. U mnie w domku jemioła w te magiczne dni była od zawsze. Do
tego wszystkiego jemioła pojawiła się również w tytule – muszę przyznać
bardzo klimatycznym tytule „Chata pod
jemiołą” Niewiele myśląc sięgnęłam po tę książkę i zabrałam ją ze sobą.
Z autorką do tej pory nigdy się nie
spotkałam. Zresztą nic w tym dziwnego, bo z tego, co przeczytałam później na
portalach literackich opublikowała do tej pory tylko dwie książki. Moją zdobycz
biblioteczną i wydaną niedawno powieść „Dwie Anny”.
O samej Halinie Kowalczuk również niewiele wiadomości znajdziemy w
internecie. Urodziła się w ubiegłym
stuleciu. Skończyła ekonomię, zamiast filologii polskiej na Uniwersytecie
Szczecińskim. Jej debiutem literackim była właśnie „Chata pod jemiołą”. Pisarka
pracuje zawodowo, wychowuje dwójkę dzieci, prowadzi dom. Kocha swoje miejsce
zamieszkania, ale marzy również o domku w górach. Uwielbia weekendowe wypady za
miasto, powieści historyczne i… zwierzęta.
Główną bohaterką powieści jest Monika,
24-letnia dziewczyna, mieszkanka Szczecina, która w czasie wakacji po raz
pierwszy w życiu wybrała się na wypoczynek w góry. Monika nie miała dotychczas
łatwego życia. W wieku 18-tu lat straciła w wypadku samochodowym rodziców i
tylko dzięki interwencji brata matki ukończyła studia i miała z czego żyć. Do
pensjonatu „Chata pod jemiołą” pojechała sama. Jej narzeczony, z którym od
dawna planowali ten wyjazd, w ostatniej chwili „wystawił ją do wiatru” i
zamiast do Zakopanego pojechał do
Anglii, gdzie kochająca mamusia załatwiła mu staż w renomowanej firmie. Monika
– zła na swojego chłopaka – zdecydowała się na samotną podróż i po wielu
godzinach jazdy pociągiem znalazła się na dworcu w Zakopanem. Właścicielka
pensjonatu, w którym Monika miała zarezerwowany pokój, uznała – nie wiadomo
dlaczego – że nie zjawił się nowy gość, tylko…osoba do pomocy w kuchni i od
razu nie dopuszczając nawet dziewczyny do głosu „zagnała” ją do przygotowywania
śniadania. Polecenie poparł jej syn, Janek, który dodatkowo zachował się w
sposób dość obcesowy i niegrzeczny. Nieporozumienie oczywiście dość szybko
wyjaśniło się, ale Monika tak bardzo spodobała się pani Marii (bo tak miała na
imię właścicielka pensjonatu), że ta złożyła jej dość interesującą propozycję
związaną z jej dalszym pobytem w Zakopanem. Jaką? Nie będę tego zdradzać.
Myślę, że możecie o tym przeczytać sami.
Chata pod jemiołą istnieje naprawdę. To
prywatny pensjonat w Zakopanem, w którym autorka spędziła pewnego roku wakacje.
Właśnie w tym miejscu powstał pomysł napisania powieści – powieści nierozerwalnie
związanej z górami, dolinami i Zakopanem. Może właśnie dlatego pisarka potrafiła tak realnie
opisać miejsca związane z Tatrami, trasy wędrówek po okolicznych szlakach i
przepiękne tatrzańskie widoki. Dzięki bohaterom powieści uczestniczymy w
wyprawach do Doliny Kościeliskiej, nad Morskie Oko, na Giewont, na Gubałówkę, na Kasprowy Wierch i do wielu innych
urokliwych, przepięknych miejsc w okolicach. Tak…uczestniczymy, bo Halina Kowalczuk
zabiera nas na te wszystkie wypady, czujemy się jakbyśmy byli wśród uczestników
tych wędrówek. Widzimy oczami wyobraźni szczyty gór lśniące w słońcu, zielone
latem, żółto-rudo-czerwone jesienią i białe zimą doliny i kotliny tatrzańskie,
lasy pełne jagód, malin i żurawin. Razem z Moniką i Jankiem siedzimy w saniach
podczas kuligu i bawimy się przy ognisku, zajadając pieczonego dzika i bigos.
Chodzimy na spacery i odwiedzamy sklepiki na Krupówkach, zachwycając się
wyrobami góralskiego rzemiosła. Do tego
wszystkiego mamy możliwość poznania pięknych legend i opowieści związanych z
tymi urokliwymi miejscami. Niektóre „słyszymy” po raz pierwszy w życiu, inne są nam dobrze
znane, ale przedstawione w taki piękny sposób, że i tak jesteśmy nimi
oczarowani.
Dzięki tej powieści jesteśmy również
gośćmi na spotkaniach góralskich, poznajemy specjały tamtejszej kuchni – ich opisy
są tak sugestywne, że niemalże czujemy zapachy tych dań, a nasze żołądki dopominają
się o kolejną dokładkę.
„Chata pod jemiołą” to nie tylko Tatry.
Autorka przenosi nas również nad polskie morze, do Szczecina i Pobierowa. I tu -
podobnie jak w części „górskiej” powieści – poznajemy historię okolicy i
związane z nią legendy i baśnie. O ile część legend tatrzańskich znałam wcześniej, o tyle wszystkie opowieści
morskie były dla mnie zupełną nowością. Dzięki Halinie Kowalczuk poznałam je i
na pewno długo o nich nie zapomnę.
Wszystkie te opowieści wplecione są w
akcję powieści w sposób bardzo naturalny, wynikają niemalże z samych wydarzeń i
stanowią ich magiczne tło. Podobnie zresztą jak przepiękne opisy przyrody –
choć jest ich dużo, nie sposób wyobrazić sobie, że ich zabraknie lub że ulegną
jakiemukolwiek ograniczeniu ilościowemu. One po prostu muszą być, bo stanowią
nierozerwalną część tej klimatycznej, rodzinnej powieści. Rodzinnej, bo panuje
tu atmosfera prawdziwie rodzinna – codzienne spotkania po trudach całego dnia,
przy kominku, na tarasie lub w ogródku, góralska gościnność i serdeczność w
stosunku do osób spoza rodziny, opiekuńczość i miłość. Miłość często nie do
końca uświadomiona, ale istniejąca i przewijająca się przez wszystkie kartki powieści,
stanowiąca jej tło.
Akcja powieści toczy się dość wartko,
wydarzenia często nas zaskakują i mimo lekkości fabuły zmuszają do przemyśleń.
Od samego początku zastanawiamy się, jak potoczą się dalsze losy Moniki i choć spodziewamy
się zakończenia, jakie serwuje nam autorka, to nieraz z powodu nagłego zwrotu
akcji, wątpimy w to, że nasze przypuszczenia są słuszne.
Chwilę uwagi trzeba również poświęcić
bohaterom książki. A autorka przedstawiła nam ich całą plejadę. Od
przesympatycznych, ciepłych, przyjaznych, opiekuńczych po typy „spod ciemnej
gwiazdy” . Trzeba przyznać, że mimo takiej ilości postaci, pani Halina
potrafiła scharakteryzować nam je w sposób wielowarstwowy, zwracając uwagę na
ich zachowanie w różnych sytuacjach i uzewnętrznienie się różnych cech
charakteru. Nawet postacie odgrywający wyłącznie role epizodyczne, nie zostały
pozostawione zupełnie na uboczu – one też od razu wzbudzają naszą sympatię czy
antypatię, bowiem nie są to osoby bezbarwne, czy obojętne dla czytelnika.
Styl powieści jest bardzo łatwy w odbiorze.
Nie wymaga od nas jakiegoś szczególnego skupiania się przy czytaniu książki. Widać
od pierwszych stron książki łatwość i lekkość, z jaką autorka posługuje się
piórem. Narracja w trzeciej osobie, narrator – obserwator pomaga również w
ocenie zarówno bohaterów jak i wydarzeń. Sami bowiem mamy możliwość tej oceny,
nie jest ona w żadnym momencie narzucona przez pisarkę. To my, czytelnicy, stwierdzamy,
czy dana osoba nam odpowiada, czy nie poprzez pryzmat jej zachowania, jej
wypowiedzi, jej reakcji na wydarzenia.
Nie byłabym sobą, gdybym nie oceniła również
okładki tego wydania książki. Wg mnie wielkie brawa należą się panu Tomaszowi
Posorskiemu za jej projekt. Piękny, góralski pensjonat w oddali, zielone tło i
jemioła – to jej główne elementy. Okładka przyciąga wzrok i zachęca do
przeczytania książki. Sugeruje magię i baśniowość treści, kojarzy się z
miłością, której tak dużo znajdujemy w tej powieści.
I to by było tyle, jeśli chodzi o plusy
tej książki. Jest ich bardzo dużo i na pewno warto tę przepiękną opowieść
poznać.
Jest jednak coś co spowodowało, że ja odjęłam
tej pozycji w swojej ocenie przynajmniej jeden punkt. Bo o ile jej potencjał,
treść, fabuła, akcja zasługują wg mnie na mocną „szóstkę”, o tyle wydawnictwu
tym razem należy się przysłowiowa „pała”. Wydanie pozbawione jest w ogóle
jakiejkolwiek korekty – takiej ilości błędów nie spotkałam dotychczas w żadnej
książce. Nie było chyba strony, na którą nie wkradłby się błąd –
interpunkcyjny, literówka, ale również stylistyczny czy ortograficzny. Aż włos
się jeżył na głowie, że coś tak niechlujnego mogło ujrzeć światło dzienne w
naszych księgarniach. Jest to niedopuszczalne i jeśli wydawnictwo „Lucky” nadal
będzie w ten sposób działać, to nie wróżę mu długiej historii na rynku
księgarskim. Mam nadzieję, że kolejna powieść Haliny Kowalczuk zostanie wydana
przez kogoś bardziej odpowiedzialnego i przywiązującego większą wagę do strony
korektorskiej.
Reasumując, to zachęcam Was do
przeczytania tej książki. Jest to na pewno lektura lekka, łatwa i przyjemna,
której warto poświęcić te parę godzin. Przenieść się w troszkę bajkowy świat –
świat pełen nieraz dramatycznych, nieraz komicznych wydarzeń; wydarzeń, które
zakończone są „happy endem”. A przecież każdy chciałby, żeby i w prawdziwym
życiu ten „happy end” zawsze na nas czekał.
Recenzja
publikowana również:
- granice
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:
Czasem miło przeczytać książkę lekką, łatwą i przyjemną. Po prostu zapomnieć o szarej codzienności i dać się ponieść fabule.
OdpowiedzUsuńNawet trzeba tak zrobić - nie da się przecież żyć tylko w ambitnym świecie :)
UsuńA ja zakochałam się w historii ,,Chaty pod jemiołą'' i daje jej najwyższą notę. Odrzuciłam w kąt wszelkie korekcyjne niedoskonałości (zresztą wydawnictwo zapowiedziało, że wznowi nakład tej książki z poprawioną już korektą). Niemnie jednak fabuła urzeka bez dwóch zdań.
OdpowiedzUsuńMiło mi, że tak uważasz, bo mnie książka tez bardzo się podobała, ale...książka to nie tylko fabuła, akcja, bohaterowie, ale również jej wygląd, okładka, jakość. Ja też często przymykam oczy na drobne niedociągnięcia, ale to co działo się w tej książce, to przeszło najśmielsze moje wyobrażenia :)
UsuńLekka książka na gorsze dni :)
OdpowiedzUsuńi na lepsze też :)
UsuńZaczytana, bardzo przyjemnie piszesz o książkach :-) "Chata pod jemiołą" może być doskonałą lekturą podczas wycieczki w góry, z grzańcem w dłoni... wpadnę tu do Ciebie, mimo że jesteś taka zaczytana :-)
OdpowiedzUsuńWpadaj...wpadaj...zapraszam serdecznie :)
UsuńJa tym razem spasuję, bo mam takie zaległości, że i tak na lekturę tej książki czasu bym niestety nie znalazła.
OdpowiedzUsuńZnam to - sama się borykam z zaległościami :(
UsuńCieszę się, że dolączyłaś :)
OdpowiedzUsuńDodaję +1 punkt za marcowy klucznik 2.
Mam nadzieję, że na nim nie skończę :D
Usuń