sobota, 31 maja 2014

# 122. "Huragan miłości" - Sandra Brown



„Huragan miłości”– Sandra Brown <recenzja,22>



Tytuł oryginalny: 22 Indygo Place
Tłumaczenie: Anna Kruczkowska
Wydawnictwo: Libros
Rok wydania: 2000
Oprawa: miękka
Ilość stron: 175
ISBN: 83-7227-611-0
Półka: posiadam
Moja ocena: 5/10

Przeczytana:  21 maja 2014

Kupisz:  



Dziś chciałam Wam króciutko opowiedzieć o kolejnej pozycji „autobusowej”. Dlaczego „autobusowej”? Wg mnie książka czytana w środkach komunikacji miejskiej musi spełniać kilka warunków, a mianowicie musi posiadać niewielkie gabaryty, żeby nie przeciążać i tak nielekkiej damskiej torebki i musi nie być powieścią za bardzo ambitną, bo w autobusie trudno się skupić i całkowicie oddać lekturze. Mój wybór tym razem znowu padł na książkę Sandry Brown, która stała sobie spokojnie od paru lat nieprzeczytana na półce. Po lekturze "Upadku Adama" spodziewałam się lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej i taką książkę dostałam.    


Sandra Brown urodziła się 12 marca 1948 roku w Waco w stanie Teksas. Ukończyła anglistykę na Texas Christian University. Swoją karierę zawodową rozpoczęła jako modelka i prezenterka telewizyjna, karierę literacką natomiast rozpoczęła od krótkich romansów i powieści historycznych, publikując je pod różnymi pseudonimami, np. jako Laura Jordan czy też Rachel Ryan. Gdy odniosła sukces wydawniczy zaczęła pisać pod własnym nazwiskiem. Jej utwory, głównie romanse z wątkiem kryminalnym, regularnie pojawiają się na prestiżowych amerykańskich listach bestsellerów. Napisała ich ponad siedemdziesiąt – przetłumaczono je na 25 języków i wydano w łącznym nakładzie ponad 50 mln egzemplarzy.  Sandra Brown mieszka obecnie w Arlington w stanie Teksas z mężem Michaelem. Jest matką dwójki, chyba już dorosłych dzieci.

Laura Nolan, główna bohaterka powieści „Huragan miłości”, jest typową panienką z dobrego domu. Bezproblemowe dzieciństwo, ukończone dobre szkoły, kochający rodzice, dbający o swoją jedynaczkę, arystokratyczne pochodzenie. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Niestety bajka kończy się wraz ze śmiercią ukochanego ojca. Okazuje się, że po paru nieudanych  inwestycjach, Laura dziedziczy po nim całą masę długów i musi wystawić na sprzedaż posiadłość, w której się wychowała. Jaka będzie jej przyszłość?
 I James Paden – główna postać męska w powieści. Zupełne przeciwieństwo Laury. Ojciec alkoholik, bieda, matka niedająca sobie rady z życiem i utrzymaniem rodziny, wychowany w domu, w którym brakowało miłości i czułości. Maturę zdał parę lat przed Laurą i pod wpływem opinii publicznej opuścił rodzinne miasteczko, gdzie był uznawany za typowego chuligana. Ale James się nie poddał i choć wszyscy w miasteczku uważali, że wcześniej czy później skończy w więzieniu, to dzięki sile woli i zaciętości zrobił oszałamiającą karierę, najpierw jako kierowca rajdowy, a potem właściciel sieci sklepów z częściami zamiennymi do samochodów wyścigowych.
  
I właśnie tych dwoje jakże różnych ludzi spotyka się na początku powieści. Po zupełnie innych stronach niż można by było się spodziewać. Laura sprzedająca rodzinną posiadłość, zadłużona, pełna smutku i rozgoryczenia, choć nadal piękna i pociągająca i James – bogaty, ubrany w markowe, drogie ciuchy, nieco bezczelny, nonszalancki i niesamowicie przystojny. Człowiek, który chce kupić dom przy Indygo Place 22, do którego kiedyś nie miał prawa wstępu. Co z tego wyniknie? W zasadzie od samego początku wiadomo… W romansach nie jest zwykle kwestią, co połączy dwoje ludzi, ale jak do tego dojdzie i jakie okoliczności doprowadzą do oczekiwanego zawsze happy endu. Jak to się stanie, że dwie początkowo wrogo do siebie nastawione osoby będą ze sobą na dobre i na złe. Ale nie będę Wam tego opowiadała. Jeśli ktoś chce się tego dowiedzieć, to nic prostszego – wystarczy tylko przeczytać „Huragan miłości”.
Czy ta powieść Sandry Brown jest typowym, banalnym, płytkim romansem? W pewnym sensie na pewno tak… Jest dwoje ludzi, którzy mimo dwóch zupełnie odmiennych środowisk, z jakich pochodzą, spotkali się i pokochali. Trudno o coś bardziej banalnego, prawda? Ale jednocześnie autorka zwróciła uwagę na parę problemów, nieco poważniejszych i głębszych, a to dodaje temu romansowi nieco ciekawszych barw i pozwala postawić go na wyższą półkę niż płytkie romansidło. Już choćby problem statusu społecznego mającego tak wielki wpływ na dalsze posunięcia człowieka i w zasadzie całe jego przyszłe życie, daje temat do przemyśleń i refleksji. Tu autorka niejako odwraca sytuację i pokazuje, że człowiek jest „sam kowalem swojego losu” i zawsze z każdej pozycji społecznej może się dźwignąć i odwrócić swój los. I jednocześnie pokazuje, że nic nie jest nam dane na zawsze – wystarczy parę fałszywych ruchów i błędnych poczynań i … spadasz na dno. Czyż nie takie jest życie? Na pewno nieraz niejeden z nas tego doświadczył.   

Jest jeszcze coś, co mnie bardzo ujęło w tej powieści. Miłość okazywana przez Jamesa – i nie chodzi tu o „wybrankę jego serca”, ale o małą dziewczynkę, jego córeczkę. To naprawdę piękne jak potrafi kochać ktoś, kto w swoim dzieciństwie w zasadzie nie zaznał miłości ojcowskiej. Kocha tak, jakby chciał swojemu dziecku przekazać miłość, która mu się należy, ale również tę drugą, która wcześniej należała się jemu, a której nikt mu nie dał. Jakże często osoby, które nie zaznały miłości rodzicielskiej, nie potrafią kochać w przyszłości swoich dzieci. Nikt ich przecież tej miłości nie nauczył. Może tak powinno być, może dziecko tak właśnie należy traktować? James jest przykładem, że miłości i jej okazywania jesteśmy w stanie nauczyć się sami – wystarczy tego tylko chcieć.
I to chyba wszystko, czym „Huragan miłości” różni się od stereotypowego, banalnego romansu. Wiem… mało tego, ale takie lektury też mają rację bytu. I jeśli człowiek nie spodziewa się arcydzieła, to… wszystko przecież jest dla ludzi.
Jest jeszcze coś, co mi się podoba u Sandry Brown. To przedstawienie postaci. Mimo małej objętości powieści autorka potrafiła ukazać nam oboje głównych bohaterów bardzo dokładnie. Poznajemy ich z pozycji trzecioosobowego narratora, co pozwala spojrzeć na Laurę i Jamesa bardziej obiektywnie. Oceniamy ich na podstawie ich działań, wypowiedzi, przeszłości, rozmów, jakie prowadzą ze sobą. Zresztą dialogi są zdecydowanie mocną stroną powieści – nieraz uśmiechnęłam się czytając przekomarzania pary bohaterów, ich cięte riposty i nieudolne wyznania miłosne. Trzeba przyznać, że Sandra Brown potrafi stworzyć autentyczne postaci – ludzi, którzy nie są ideałami, ale mają wady i zalety, są prawdziwi i tacy podobni do nas. 
Książka na pewno nie jest ambitną lekturą, ale nie tego po niej oczekiwałam. Chciałam spędzić czas w autobusie w swoim świecie, oderwanym od rzeczywistości i pomruków pasażerów i ta powieść mi to umożliwiła. Nie nudziłam się przy niej i nawet nie zauważyłam jak mi minęła podróż. A czyta się ją naprawdę szybko i na te parę godzin wciąga.
Jeśli nie odczuwacie wstrętu do romansów i nie należycie do tej grupy, która twierdzi, że romanse to niepotrzebna strata czasu i zaczytują się w nich jedynie „kury domowe”, to sięgnijcie po „Huragan miłości”. Poleca baba – i wierzcie mi, wcale nie „kura domowa”…



Recenzja publikowana również:


Recenzja bierze udział w wyzwaniu: