sobota, 25 października 2014

# 177. "Cała nadzieja w Paryżu" - Deborah McKinlay



„Cała nadzieja w Paryżu”– Deborah McKinlay
 <recenzja,42>



 
Tytuł oryginalny: That Part Was True
Tłumaczenie: Aleksandra Górska
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2014
Oprawa: miękka
Ilość stron: 268
ISBN: 978-83-7229-387-9
Półka: posiadam
Moja ocena: 6/10

Przeczytana:  28 września 2014




Paryż – miasto miłości, stolica mody, sztuki, kultury. Miasto pełne przepychu i elegancji. Miasto dla zakochanych, ale również dla samotnych, miasto dla bogaczy, ale także dla tych biedniejszych. Miasto bogate w historię i pełne przepięknych zabytków – z monumentalną, gotycką Katedrą Notre Dame, z grobem Fryderyka Chopina na cmentarzu Pere Lachaise, z Bazyliką Sacre-Coeur na malowniczym wzgórzu Montmartre, z ogrodami Tuileries, z Polem Marsowym uwieńczonym Wieżą Eiffla, z Polami Elizejskimi i Łukiem Triumfalnym, z Sorboną - jednym z najstarszych europejskich uniwersytetów, z Luwrem i wielu, wielu innymi. Miasto marzeń – bo mało jest ludzi na ziemi, którzy nie będąc w Paryżu nigdy o nim nie marzyli. Żeby się w nim znaleźć, choć na parę godzin…

Byłam w Paryżu – nawet parę razy – i kocham to miasto. Z dużą przyjemnością czytam wszystko, co może mi w tej chwili przypomnieć chwile spędzone w Paryżu, przypomnieć o jego pięknie. Dlatego skusiłam się również na tę książkę, tym bardziej że oczy przyciągała klimatyczna, nastrojowa okładka. Co prawda tulipany znajdujące się na pierwszym planie bardziej kojarzyły się z Holandią, ale tuż za nimi, owiana mgłami stała Wieża Eiffla. I to wystarczyło – jest Paryż, będzie cudownie. Czy aby na pewno?

 
Deborah McKinlay nie należy do autorek znanych w Polsce, mimo że napisała parę powieści, które zostały przetłumaczone na kilkanaście języków. Jest Brytyjką, a mieszka w południowo-zachodniej Anglii. Współpracuje z tak znanymi czasopismami jak Vogue, czy Cosmopolitan. Czy jej pierwsza wydana w Polsce powieść zachwyciła mnie na tyle, że będę oczekiwała na jej dalszą twórczość? Raczej nie… choć tego spotkania z Deborah nie żałuję, a czasu spędzonego z Całą nadzieją w Paryżu nie uważam za stracony. 

Eve i Jack – dwoje nieznanych sobie ludzi, których tak naprawdę nic nie łączy.

Eve Petworth jest Brytyjką, mieszka na wsi w eleganckim, dużym domu. Nie miała łatwego życia. Despotyczna matka, z którą Eve nigdy nie potrafiła się porozumieć. Mąż, który zostawił ją dawno temu i założył drugą rodzinę. I córka Izzy - ulubienica babci, dla której matka była kimś mało ważnym, kimś często ignorowanym, z kim nie trzeba się liczyć w życiu.

Jackson Cooper jest Amerykaninem, znanym pisarzem, autorem kilku książek, które stały się bestsellerami i święciły triumfy w wielu krajach na świecie.  Dobiega pięćdziesiątki i w zasadzie życie osobiste nie układa mu się za różowo. Właśnie rozstał się z drugą żoną, która opuściła go dla… innej. 

Tych dwoje miało okazję poznać się. Nie…nie … nie w tym tytułowym Paryżu, poznali się wirtualnie, a nie w realnym świecie. Otóż pewnego dnia, Eve zauroczona jedną z książek Jacka, a w zasadzie jedną ze scen w tej powieści, napisała do niego list. Taki tradycyjny, a nie za pomocą poczty elektronicznej. To wystarczyło, żeby zwróciła na siebie uwagę pisarza. Tak rzadko obecnie można otrzymać zwykły list, a przecież sprawia odbiorcy dużo większą frajdę niż e-mail. I właśnie od takiego krótkiego listu zaczyna się znajomość tych dwojga ludzi, która wkrótce przeistacza się w przyjaźń…a może nawet w coś więcej? Połączy ich tak prozaiczna rzecz jak gotowanie, smaki i zapachy przygotowywanych potraw, przepisy wygrzebane w starych rodzinnych zapiskach. 


Ale nie tylko kulinaria są głównym motywem powieści. Poznajemy również losy głównych bohaterów, ich przeszłość i teraźniejszość, ich zmagania z samotnością, ich powiązania i relacje rodzinne. I poznajemy również propozycję, jaką złoży Jack Eve, propozycję spotkania w tytułowym Paryżu. Czy to spotkanie dojdzie do skutku? Czy nastąpią jakieś zmiany w życiu naszej dwójki? Czy wreszcie los zacznie im sprzyjać? O tym musicie już przeczytać sami. Ta powieść na pewno spodoba się wielu osobom…

 Sięgając po tę książkę nie nastawiałam się na łatwą i lekką lekturę, lecz na powieść słodko-gorzką, refleksyjną, dającą do myślenia. Cała nadzieja w Paryżu jest opowieścią, nad którą trzeba się zastanowić. Nie znajdziemy tu wartkiej, zajmującej i powodującej przyspieszone bicie serca akcji. Akcja bowiem toczy się powoli, monotonnie, bez większych zrywów czy zwrotów – tak jak życie większości ludzi w średnim wieku. Jesteśmy świadkami losów dwojga zwyczajnych ludzi, którym los nie szczędził przykrych momentów. Ludzi bardzo samotnych i nie potrafiących sobie z tą samotnością poradzić. Eve po rozstaniu z mężem, nie znalazła oparcia w matce, nie potrafiła nawiązać nici porozumienia ze swoim jedynym dzieckiem, wyobcowała się ze świata, który ją otaczał. Wolała zamknąć się w czterech ścianach swojego wielkiego domu, pozbawić się towarzystwa innych osób, przyjaciół – wybrała samotność. Jack poszedł nieco inną drogą i choć nie stronił od ludzi, bywał na imprezach, spotkaniach, poznawał nowych ludzi, zawierał znajomości z płcią przeciwną, to nadal pozostawał samotny. Życie i dwa poprzednie nieudane związki nauczyły go, że nie można szukać miłości na siłę, że trzeba uważać lokując swoje uczucia, bo bardzo łatwo trafić na nieodpowiednią osobę.

Mimo tych wszystkich niepowodzeń Eve i Jack nie rezygnują z marzeń o szczęśliwej miłości. Brakuje im tej drugiej, bliskiej sercu osoby, z którą mogliby porozmawiać, zjeść wspólny, przygotowany z miłością posiłek, czy też po prostu się przytulić i wypłakać albo uśmiechnąć ze szczęścia. Zdają sobie sprawę, że trudno się żyje bez miłości, że jej potrzeba drzemie w każdym z nas, bez względu na wiek, płeć, miejsce zamieszkania, czy stan posiadania. 

Czy można więc pokochać kogoś na odległość? Czy ma to jakąkolwiek rację bytu?  Czy ulokowanie swojego uczucia w kimś, kogo nigdy nie widziało się na oczy, kogo się nie poczuło, nie dotknęło ma szansę na udany związek? Na te pytania tak naprawdę nie znajdziecie odpowiedzi w tej książce, ale zmusi Was ona do rozmyślań nad sensem życia bez miłości, do zastanowienia się, czy warto zaryzykować i dać szansę uczuciu dziwnemu, innemu, ale jednocześnie coraz częściej występującemu w dobie internetu.

Bohaterowie powieści, ich kreacja, ich realność to najpoważniejszy plus utworu. Trudno doszukać się w ich wykreowaniu przez pisarkę czegoś sztucznego, nieprawdziwego. Są dojrzałymi ludźmi, z wadami i zaletami, z kompleksami, problemami dnia codziennego, ułomnościami, chorobami, przeżywającymi drobne radości i sukcesy. Jak każdy inny człowiek na ziemi. Jak ja, jak ty, jak twój przyjaciel, czy twoja siostra. Tak jak my szukają sensu w swoim codziennym życiu, próbują je zmienić, naprawić relacje z rodziną i przyjaciółmi, a może po prostu kogoś i siebie uszczęśliwić. Rzadko spotyka się w powieściach bohaterów tak wtopionych w tłum, nie rzucających się w oczy. I absolutnie nie jest to zarzut. Wręcz przeciwnie – olbrzymie brawa należą się autorce za taką świetną i nietuzinkową kreację. 


O ile cała fabuła zmusza nas do refleksji i rozmyślań nad sensem życia, co wcześniej już napisałam, o tyle niestety nie wyzwala w nas emocji. I prawdę mówiąc nie do końca potrafię to wytłumaczyć. Może powodem tego jest tempo fabuły – monotonne, wolne, leniwe, momentami wręcz nużące i pachnące nudą. Może główni bohaterowie – ich szarość, przeciętność, chwilami irytujące zachowania. Może przewidywalność całej fabuły, brak jakichkolwiek zwrotów akcji, momentów zaskoczenia czy choćby ekscytujących dialogów. Nie wiem…wiem tylko, że w czasie czytania tej książki ani razu serce moje nie przyspieszyło swojego bicia i zawsze bez problemu mogłam ją odłożyć, by później bez zbytniego pośpiechu do niej powrócić. 

Na pewno nie pomagał w czytaniu język powieści. I tu nie wiem, czy winę ponosi autorka, czy tłumaczka utworu, ale chwilami pojawiały się określenia pochodzące z zupełnie innej epoki. 

Skonsternowanie, frymuśna [1] ,
ciągnęła Izzy tonem ekspiacji [2] ,
instynkt, dusza zdecydowanie mi się wymakają [3] 

to tylko parę wybranych losowo przykładów. A możecie mi wierzyć, że jest ich w książce dużo, dużo więcej. Gdy do tego dołożymy sporą ilość literówek i parę błędów stylistycznych, to niestety nie pomaga to w odbiorze powieści i ma prawo drażnić bardziej wymagającego czytelnika.

 
I na koniec to, czego mi zupełnie zabrakło w powieści i o co mam tak naprawdę największy żal do autorki, a może do wydawnictwa. Cała nadzieja w Paryżu – a gdzie ten Paryż? Stolicy Francji w zasadzie w ogóle nie było – oprócz króciutkiej wzmianki w paru listach Jacka do Eve. Wzmianki, która polegała na propozycji spotkania dwójki bohaterów w tym mieście i… na tym się kończyło. Zdaję sobie sprawę z tego, że w tytule oryginalnym utworu Paryż się nie pojawia, ale jeśli już wydawca decyduje się na taki tytuł, to jednak nie powinien wzbudzać w nas, czytelnikach, płonnych nadziei i obiecywać czegoś, czego nie otrzymujemy… a szkoda. Wiadomo przecież, że niespełnione nastawienie czytającego ma bardzo duży negatywny wpływ na odbiór powieści – dostajemy cos innego niż się spodziewamy i boleśnie odczuwamy tego brak. Tak jak mnie brakuje Paryża w Paryżu.

No cóż… dość tego użalania się. Książka na pewno wielu czytelnikom przypadnie do gustu, bo mimo tych mankamentów, jest dobrą i wartościową lekturą. Jesienne, coraz dłuższe wieczory sprzyjają refleksjom i rozmyślaniom – dajmy więc szansę tej ciepłej, słodko-gorzkiej powieści. Może ona właśnie nas czegoś nauczy i uzmysłowi coś ważnego.  Szczególnie, że temat ujęty jest tu w sposób niebanalny i realistyczny, nie znajdziemy tu lukru i innych słodkości, a tylko nagą prawdę o życiu. A prawdę zawsze warto poznać…


[1] „Cała nadzieja w Paryżu” Deborah McKinlay, Wydawnictwo Feeria, 2014, str.111
[2] tamże, str.113
[3] tamże, str.151



Za możliwość przeczytania tej książki bardzo dziękuję pani Monice z wydawnictwa Feeria





Recenzja publikowana również: 
nakanapie 
granice 



Recenzja bierze udział w wyzwaniu: