Moja menażeria
Pozwólcie, że Wam przedstawię – oto zwierzątka, które mieszkają
sobie razem ze mną w mieszkaniu o powierzchni 65 m² na pierwszym piętrze; w
bloku na warszawskim Tarchominie.
Najstarsza jest Azunia,
wielorasowiec pospolity. Pochodzenie – schronisko w Celestynowie. Zawitała
do nas jako maleńka kuleczka w październiku 2005 roku. Wkrótce będziemy więc
obchodzić jej 9 urodziny. Zawsze twierdziłam, że z niej taki koto-pies. Jej
najlepszym zajęciem jest przesiadywanie na kolanach domowników lub gości i
wymuszanie miziania. Czyż nie jest słodka?
Potem pojawiła się u nas Psotka. Pochodzenie – klinika weterynaryjna „Vetka”, do której
chodziłam z Azą. Do kliniki Psocia została dostarczona przez straż miejską.
Była malutkim kociaczkiem, mieszczącym się w jednej dłoni, wygłodzonym,
przestraszonym, ze zmiażdżoną przednią łapką (lekarze obawiali się, że trzeba
będzie ją amputować). Kocia miała jednak szczęście – zawitała w progi kliniki,
jak był tam akurat ze swoim kotem mój kolega. Doniósł mi o tym małym
nieszczęściu, a było to akurat w takiej chwili, gdy ja już dojrzałam do tego,
żeby mieć w domu więcej niż jedno zwierzę. Pojechałam, wzięłam do ręki i nie
uwierzycie, ale to małe płaczące cały czas kocię natychmiast uspokoiło się i
zaczęło mruczeć. Nie byłam w stanie jej już tam zostawić nawet na parę godzin i
wyszłam z kliniki jako dumna właścicielka kotki. Obecnie jest śliczną, wiecznie
mruczącą, już sześcioletnią koteczką, bardzo zakochaną w swojej pani. Innych
domowników jedynie łaskawie toleruje. Aha – ma wszystkie cztery łapki :)
Kolejny biedak, jaki do mnie zawitał, to jedyny mężczyzna w
tej gromadce – Tofik. Pochodzenie –
okolice Cmentarza Powązkowskiego. Nawet nie macie pojęcia, jaka z niego była nędzotka,
jak go przywieźliśmy pewnego listopadowego, już mroźnego wieczoru. Bawił się jakimś
fruwającym listkiem w pobliżu ruchliwej ulicy, był przemarznięty, wygłodzony, taki
mały szkieleciorek. Na początku trzeba było odizolować go od reszty zwierzyńca
ze względu na świerzbowca w uszkach. Pamiętam jak siedział w zamkniętej kuchni,
ale na widok wchodzącego człowieka zaczynał mruczeć. Chyba z wdzięczności, że
mu ciepło, ma co jeść i jest kochany. Nigdy nie słyszałam, żeby jakikolwiek kot
tak głośno mruczał jak mój Tofiś. Słychać go w całym mieszkaniu. Ma już prawie
5 lat i waży … 6 kilo (Psotka tylko połowę tego). Jako rodzynek jest przez
wszystkich bardzo rozpieszczany, a on no cóż…on jest przecież bogiem :).
I teraz jedyna arystokratka w tym towarzystwie Ada. Czystej krwi, rodowodowa
rottweilerka, która została „porzucona” w moim mieszkaniu przez swojego pana
(taki prezent dostałam od znajomego hodowcy rottweilerów). Adusia ma dwa latka,
jest cudownym psem, miłym, kochającym, przyjacielskim. Wbrew temu, co mówią o
rottweilerach nie ma w niej za grosz agresji, jedynie co, to… zalizałaby na
śmierć. Lubi bawić się z innymi pieskami, choć jak pojawia się w jej okolicach
jakiś yorczek, to obawiam się, że może dojść do nieszczęścia, bo
jednak Ada – mimo że należy do małych rottweilerów - waży swoje 40 kilo.
Ja wiem, że ten post nie bardzo pasuje do charakteru tego
bloga, ale od czasu do czasu trzeba pochwalić się swoją rodzinką.
Cudna rodzinka. Miziaki dla wszystkich futrzaków i pozdrowienia dla ich opiekunki <3
OdpowiedzUsuńWow, jestem pełna podziwu. Ja mieszkam we własnym domu, mamy dwa psy i kota. Na pewno z tyloma zwierzakami jest bardzo wesoło :)
OdpowiedzUsuńAle to cudowne, że stworzyłaś tym zwierzakom dom! Jesteś Wielka!
OdpowiedzUsuńBardzo poruszają mnie takie historie :) Masz wielkie serce!
OdpowiedzUsuńJuż dawno podejrzewałam, że masz u siebie zwierzyniec schroniskowy :) U mnie także mieszka kundellos porzucony pod blokiem w Radomiu, którego wypatrzyłam przez FB :P
OdpowiedzUsuńMasz wielkie serce. Ja niestety nie mogę mieć zwierząt w domu - alergia :(
OdpowiedzUsuńNo proszę! Super, że tak przygarniasz :)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem! Sama jestem właścicielką psa i nie wyobrażam sobie bez niego domu. Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńLiczna gromadka :)
OdpowiedzUsuńPiękny zwierzyniec :) Ja obecnie mam 3 psy i kota :)
OdpowiedzUsuńKotki <3
OdpowiedzUsuńZawsze miałam w domu jakieś zwierzęta, dopóki nie pojawiły się dzieci. Teraz niestety nie mogę mieć żadnego w domu, bo dzieci mają alergię. Mam tylko psa na podwórzu. Dwa razy brałam psa ze schroniska i dwa razy je opłakiwałam, za każdym razem okazywało się, że poprzedni właściciel je maltretował, w wyniku czego, po dwóch, trzech latach zwierzaki zaczynały chorować na padaczkę:( Coś strasznego!
OdpowiedzUsuńNiezły zwierzyniec ;) Nie ciasno Ci z nimi? I jak organizujesz spacery? ;)
OdpowiedzUsuńCudne! <3
OdpowiedzUsuńMasz dobre serduszko! Same śliczności, które na pewno mają się u Ciebie bardzo dobrze :))
OdpowiedzUsuńAż mi się miło na sercu zrobiło, jak zobaczyłam, ilu kochanym zwierzaczkom zmieniłaś życie. Trzymam kciuki za Was! Pozdrowienia ode mnie i mojej jamniczki Nelusi!:))
OdpowiedzUsuńNiesamowita gromadka :)
OdpowiedzUsuń