niedziela, 7 września 2014

# 167. "Kodeks Konstantyna" - Paul L. Maier



„Kodeks Konstantyna”– Paul L. Maier <recenzja,39>



Tytuł oryginalny: Constantine Codex
Tłumaczenie: Monika Wolak
Wydawnictwo: PROMIC
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 421
ISBN: 978-83-7502-353-4
Półka: posiadam
Moja ocena: 9/10

Przeczytana:  20 sierpnia 2014




Wiele osób na pewno spotkało się z określeniem „kanon Biblii”, czy też „kanon Pisma Świętego”. Jest to nic innego jak zbiór ksiąg wchodzących w skład Biblii uznanych za autentyczne i natchnione, czyli pochodzące od Boga. A co by się stało, gdyby okazało się, że kanon biblijny nie jest kompletny? Że są jeszcze księgi pisane przez Ewangelistów lub też listy św. Pawła nadal nie odkryte? Czy miałoby to jakiś wpływ na wiarę chrześcijańską? Zapewne tak…

Tym problemem zajął się Paul L. Maier w swoim thrillerze naukowym Kodeks Konstantyna, który został wydany przez Wydawnictwo PROMIC w serii Corpus delicti. Kodeks Konstantyna jest kontynuacją niedawno przeze mnie czytanej powieści Ślad życia, ślad śmierci [recenzja TU], którą oceniłam bardzo wysoko. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, więc jak tylko nadarzyła się okazja, to sięgnęłam po drugi tom serii. Czy Kodeks Konstantyna spełnił moje oczekiwania? I tak, i nie…

Pamiętacie profesora studiów bliskowschodnich na Uniwersytecie Harvarda, autora Jezusa z Nazaretu, Jonathana Webera i jego piękną żonę Shannon? Znowu ich spotykamy i uczestniczymy w ich wyprawach archeologicznych. Tym razem to Shannon prowadziła wykopaliska w Pelli, na wschodnim brzegu Jordanu licząc na przełomowe odkrycia związane z wczesnochrześcijańskimi dziejami kościoła. Niestety ziemia nie skrywała w tym miejscu żadnych skarbów, więc Shannon w przededniu swojego wyjazdu postanowiła odwiedzić pobliską grecką cerkiew prawosławną. Być może biblioteka tej świątyni zachwyci ją jakimś starym manuskryptem. I tym razem intuicja jej nie zawiodła – w przechowywanej w bibliotece Historii kościelnej Euzebiusza z Cezarei znajdowało się w charakterze zakładki  parę zbrązowiałych arkuszy pergaminu. Pismo było tak wyblakłe, że nie dało się go odczytać gołym  okiem, ale od czego jest sprzęt, którym dysponuje jej mąż na uniwersytecie. Po powrocie do Stanów okazało się, że… no właśnie, co to za manuskrypt? A w zasadzie jego część? Odpowiedź znajdziecie w powieści Paula L.Maiera, a ja tylko dodam, że dalszy ciąg przygód państwa Weberów będzie miał miejsce na pięknej ziemi greckiej i w Turcji. To w tamte rejony zaprowadzi ich chęć kontynuacji badań nad znalezionymi fragmentami księgi, badań, które zakończą się wielkim odkryciem mogącym znowu mocno wpłynąć na postrzeganie wiary chrześcijańskiej. 

Niestety już na początku drogi Jonowi i Shannon towarzyszył pech, który mógł wręcz uniemożliwić zaplanowane podróże. Okazało się, że do tłumaczenia dzieła Jona Jezus z Nazaretu na język arabski wkradł się błąd. Błąd, który mógł go kosztować życie. Czy Jonowi uda się wyjść cało z opresji? Zapraszam do lektury…
  
I znowu podobnie jak w powieści Ślad życia, ślad śmierci, również w Kodeksie Konstantyna urzeka jej wszechobecny realizm. Pisarz, co prawda wyjaśnia, że cała historia jest fikcją literacką (choć nie jest wykluczone, że może w przyszłości się zdarzyć), ale jednocześnie tak mocno osadza ją w realiach historyczno-geograficznych, że chwilami mamy wrażenie, że wszystko dzieje się naprawdę i tylko dni dzielą nas od ogłoszenia sensacyjnej dla świata chrześcijańskiego wiadomości. A Paul L. Maier zna historię – nie jest w tej dziedzinie laikiem. Jest bowiem absolwentem Harvardu z tytułem doktora uzyskanym w 1957 roku oraz wieloletnim profesorem i wykładowcą historii starożytnej w Western Michigan University. Ma na swoim koncie ponad 200 artykułów naukowych i 11 książek beletrystycznych, z których w Polsce wydano oprócz wyżej wspomnianych Poncjusza Piłata, Rzym w płomieniach oraz Coś więcej niż ślad (2013), trzecią część opisywanej serii.

Autor zadbał w powieści o najdrobniejsze szczegóły, zarówno historyczne, jak i geograficzne. Co prawda zmienił pewne dane o autentycznych, żyjących współcześnie postaciach, np. arcybiskupem Konstantynopola uczynił Bartłomieja II, podczas gdy nadal honorowym przywódcą duchowieństwa prawosławnego jest Bartłomiej I, niemniej dla większości czytelników jego książek są to działania mało ważne. Podobnie rzecz się ma z III Soborem Watykańskim, który do tej pory jeszcze się nie odbył. Przypuszczam, że te drobne nieścisłości z najnowszej historii mają na celu „odrealnienie” powieści i uzmysłowienie czytelnikowi, że jednak ma do czynienia z fikcją literacką, a nie z literaturą faktu. 

O ile z prawdą historyczną autor się nieco minął, o tyle realia geograficzne wręcz zachwycają. Maier przeniósł nas najpierw na terytorium Grecji kontynentalnej, gdzie w towarzystwie Jona i Shannon odwiedziliśmy Ateny, Meteory, Olimp oraz Świętą Górę, a potem do Stambułu. Ileż ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy się na temat zabytków tego pięknego, historycznego miasta. W drodze z lotniska obejrzeliśmy Topkapi – pałac, który był przez ponad 380 lat rezydencją sułtanów tureckich, Błękitny Meczet z jego sześcioma minaretami oraz Hagia Sophia – najwspanialszy obiekt architektury pierwszego tysiąclecia, najwyższą rangą świątynię Cesarstwa Bizantyjskiego. Jon sprawdził się jako przewodnik opowiadający o tych wszystkich cudach – myślał oczywiście, ze jego jedynym słuchaczem jest Shannon, ale ja również chłonęłam te wszystkie opowieści i zachwycałam się panoramą miasta z kopułami meczetów widoczną z okna hotelowego.


Wcześniej jeszcze w Grecji również mieliśmy możliwość poznać wiele zabytków ateńskich, drżeliśmy ze strachu w czasie „drogi” do monastyru w Meteorach i podziwialiśmy piękną riwierę olimpijską. Trzeba przyznać, że fragmenty powieści opisujące te wszystkie wspaniałości urzekły mnie chyba najbardziej, szczególnie że te wszystkie okolice nie są mi obce i mogłam sobie przypomnieć piękne, spędzone tam w przeszłości chwile. 

W bardzo dokładny i rzetelny sposób pisarz przedstawił cały cykl badań nad znalezionymi manuskryptami; badań, które miały na celu potwierdzenie ponad wszelką wątpliwość ich autentyczności. I chociaż Maier powołuje się na wiele nowoczesnych metod badawczych, opisuje je drobiazgowo, to w żaden sposób nie przeszkadza to w odbiorze powieści i nie odrywa od jej akcji. Te informacje zostały wplecione w główne wątki jakby mimochodem, przy okazji uzupełniając naszą wiedzę. I co najważniejsze są przedstawione bardzo ciekawie, nie nudzą czytelnika, co jest wielką zaletą tej książki. Trzeba naprawdę dysponować bardzo dużymi umiejętnościami pisarskimi, żeby przekazać taką ilość wiedzy naukowej i nie zniechęcić odbiorcy. Żeby temu podołać trzeba być po prostu Paulem L.Maierem.

Kodeks Konstantyna zawiera również drugi wątek główny, nie mniej ważny jak badania archeologiczne i epokowe odkrycia  wczesnochrześcijańskich manuskryptów. Z racji wspomnianego przeze mnie wcześniej błędu, jaki wkradł się do tłumaczenia Jezusa z Nazaretu na język arabski, w świecie muzułmańskim rozpętała się niemal „święta wojna” przeciwko Jonowi. Bardzo uatrakcyjniło to sensacyjne tło powieści, ale również umożliwiło lepsze poznanie islamu jako religii. Stajemy się bowiem uczestnikami arcyciekawej debaty między wybitnymi znawcami religii chrześcijańskiej i islamu, debaty, która ma na celu przeprowadzenie dowodu o wyższości jednej religii nad drugą. Nigdy nie należałam do fanek religioznawstwa, islam też mnie specjalnie nie interesował, ale uwierzcie mi, że książkę warto przeczytać choćby dla tego dialogu – mistrzostwo Maiera osiągnęło tu swoje apogeum. 


Warto również przyjrzeć się bliżej postaciom przedstawionym w tej powieści, a przede wszystkim Jonowi i Shannon. Są to osoby wzbudzające chyba powszechną sympatię (zarówno na kartach powieści, jak i naszą), chociaż Maier dla podniesienia adrenaliny czytającego i napięcia towarzyszącego czytaniu książki umieścił w akcji również „elementy” wrogo nastawione do głównego bohatera. I dobrze się stało, bo w dobrym thrillerze (a do takich zaliczam Kodeks Konstantyna) musi istnieć równowaga między dobrem i złem, muszą pojawić się bohaterowie, którzy zagrażają tym pozytywnym i przez to podnoszą ciśnienie. Prawie do samego końca pisarz trzyma nas w niepewności, prowadzi akcję nie ujawniając, kto jest przyczyną zagrożeń i choć zakończenie jest bardzo logiczne i w zasadzie powinniśmy  „wpaść” na takie rozwiązanie sami i to dużo wcześniej, to jednak udaje mu się nas zaskoczyć. 

W Kodeksie Konstantyna autor skupił się w zasadzie na dwóch głównych bohaterach, ale występuje tu cała plejada  postaci drugoplanowych i epizodycznych. Nie sposób nie zwrócić uwagi na ich kreację. U Maiera każdy jest indywidualnością – nie ma bohaterów płaskich, nie wybijających się z tłumu, szarych. Każdy jest kolorową, ciekawą postacią, o której się pamięta jeszcze długo po zakończeniu czytania powieści.
Bardzo sympatycznie przedstawił autor małżeństwo Weberów. Pamiętamy ich ze Śladu życia, śladu śmierci jak się dopiero poznali, pokochali i postanowili resztę życia spędzić razem. W Kodeksie Konstantyna są już małżeństwem i muszę przyznać, że im „ten stan” służy. Są przeuroczą, kochającą się  parą, połączoną oprócz miłości wspólną pasją i zainteresowaniami. Nawet jeśli się kłócą, co zdarza się od czasu do czasu – jak to w życiu,  to robią to w taki sposób, że prowokuje to ciepły uśmiech na naszej twarzy. Takiego związku można im tylko pozazdrościć i każdemu życzyć tak idealnego partnera. Fajnie jest poczytać, że Jon wreszcie po okresie niepowodzeń w życiu osobistym znalazł swoją „drugą połówkę”.  Te pełne ciepła i wzruszeń chwile, które z nimi spędzamy, pomagają przetrwać również nam niebezpieczeństwa, na które się narażają dążąc do rozwiązania zagadki manuskryptu i zażegnania konfliktu z islamem. 


W Kodeksie Konstantyna mamy wszystko, czym powinien charakteryzować się dobry thriller naukowy. Jest zagadka archeologiczna, która może zmienić bieg historii, są nagłe zwroty akcji, jest dynamika i napięcie. Autor dozuje nam informacje - w powieści cały czas coś się dzieje, z każdą przeczytaną kartką dowiadujemy się czegoś nowego i możemy dołożyć kolejnego puzzla do naszej układanki. Od książki trudno się oderwać, bo i tak robiąc coś innego będziecie się zastanawiać „co dalej?” , a jak już w końcu dobrniecie do ostatniej strony, to będziecie żałować, że ta przygoda się skończyła i książkę trzeba zamknąć. Duża w tym zasługa również pięknego języka, jakim posługuje się autor – języka prostego, przemawiającego do każdego czytelnika, a jednocześnie pełnego poezji, magii i czaru. Języka, który uczy bawiąc, bowiem walory poznawcze tej powieści są ogromne i niezaprzeczalne.

Czego mi więc w niej brakowało? Dlaczego na pytanie zadane na początku o spełnienie moich oczekiwań, odpowiedziałam zagadkowo „i tak, i nie”…
Będąc cały czas pod silnym wrażeniem przeczytanego wcześniej Śladu życia, śladu śmierci oczekiwałam, że również Kodeks Konstantyna podejmie temat tak dramatyczny i przerażający dla religii chrześcijańskiej. Odkrycie zwłok Jezusa, którego świadkami byliśmy w pierwszej powieści cyklu mogło doprowadzić do zagłady całego świata, bo obaliłoby najważniejszy dogmat wiary chrześcijańskiej i nagle 2 mld. chrześcijan stwierdziłoby, że przez ponad 2000 lat żyło w kłamstwie i fałszu. Maier przedstawił tę wizję tak realistycznie, że czytając Ślad… cały czas byłam pod wrażeniem, że bomba za chwile wybuchnie, że jutro obudzę się w zupełnie innym świecie, a może… ten świat zupełnie zniknie, a ja razem z nim. W Kodeksie… tej dramaturgii zabrakło. Jest to oczywiście zrozumiałe, bo odkrycie jakichkolwiek nowych ksiąg biblijnych może jedynie uzupełnić kanon naszej wiary i nie ma możliwości zachwiania światem chrześcijańskim, a już na pewno nie w takim stopniu jak zaprzeczenie podwalinom chrześcijaństwa. Ja jednak zaczynając czytać Kodeks… czekałam na cud, który się nie zdarzył. Liczyłam, że Maier wymyśli coś jeszcze bardziej dramatycznego i wbijającego w fotel. I… przeliczyłam się.
Kodeks Konstantyna jest wyśmienitym thrillerem, pełnym napięcia, dynamicznym, zaskakującym. Jest kradzież, jest próba zabójstwa, jest nieprzewidywalne zakończenie. Jednak wg mnie ze Śladem… przegrywa rywalizację.

Nie byłabym sobą, gdybym na zakończenie nie zwróciła uwagi na cudowne wydanie tej książki. Wydawnictwo PROMIC już mnie przyzwyczaiło do starannych i klimatycznych wydań. Wydawca jak zwykle zadbał o zmęczone po całym dniu pracy oczy, stosując odpowiedni rozmiar czcionki i wystarczającą interlinię. Ale oprócz tego książka przyciąga niezwykle sugestywną i piękną okładką – utrzymaną w tonacjach jesiennych – od żółci poprzez pomarańcz do ciemnego brązu. W oddali Hagia Sophia, której nie dosięgają płomienie, która trwa i która była świadkiem debaty chrześcijańsko-islamskiej. 

Polecam Wam ten thriller z całego serca. Ten cykl można spokojnie czytać bez zachowania kolejności.  I może wcale nie byłoby głupie sięgnąć najpierw po ten tom – uniknęlibyście wtedy tej odrobiny rozczarowania, która stała się moim udziałem. Dla każdego, kogo fascynuje archeologia, stare manuskrypty, historia chrześcijaństwa jest to lektura obowiązkowa. Podobnie jak dla fanów thrillerów, bowiem dreszczyk emocji będzie Wam towarzyszył przez cały czas. Pamiętajcie, lepiej żałować, że odkładamy książkę na półkę po przeczytaniu niż że się jej nie czytało…


. Za możliwość przeczytania tej książki i cierpliwość bardzo dziękuję pani Agnieszce z Wydawnictwa PROMIC





Recenzja publikowana również: 
lubimyczytac 
granice 
nakanapie 
biblionetka



Recenzja bierze udział w wyzwaniu:

 LINK

 LINK

 LINK

 LINK

LINK 

 LINK

 LINK


 


11 komentarzy:

  1. Wcześniej jakoś nie słyszałam o tej pozycji, ale myślę, że mogłaby mi się spodobać. Nigdy nie czytałam jeszcze czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto by się spodziewał, że ta pozycja może tak intrygować...

    OdpowiedzUsuń
  3. Już słyszałam o tej książce i mam nadzieję że w końcu trafi w moje ręce, bo mam na nią ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najpierw będę chciała się zapoznać z książką "Ślad życia, ślad śmierci" (wolę jednak zacząć od tej lepszej :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaka wspaniała recenzja. Widać ile serca w nią włożyłaś. Gratuluje! Co do samej książki, troszkę się jej obawiam ze względu na te naukowe zagadnienia, ale bardzo lubię czytać thrillery, więc może się skuszę jednak.

    OdpowiedzUsuń
  6. Brawo, brawo za tak wnikliwie napisaną recenzję.
    Jestem pod wrażeniem tego co napisałaś..

    OdpowiedzUsuń
  7. hmmm nie sądziłam nigdy, że miałabym chęć na taką książkę, ale Twoja recenzja sprawiła, że naprawdę jestem ciekawa tej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  8. zdecydowanie nie mój klimat ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Gratuluję wnikliwej recenzji. Widać, że dość emocjonalnie podchodzisz do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Meteory są przepiękne! Byłam tam.

    OdpowiedzUsuń
  11. przygotowuję właśnie podsumowanie Klucznika za wrzesień i weszłam obejrzeć Okładkowe love :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. Moje oczy się śmieją, jak go widzę i od razu robi mi się weselej i cieplej na duszy. Dzięki Wam wiem, ze warto pisać dalej i ze mój blog ma jakiś sens. Staram się odpowiedzieć na każdy komentarz i odwiedzić wszystkich moich czytelników.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i do zobaczenia na Waszym blogu.