„Kodeks Konstantyna”– Paul
L. Maier <recenzja,39>
Tytuł
oryginalny: Constantine Codex
Tłumaczenie:
Monika Wolak
Wydawnictwo: PROMIC
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 421
ISBN: 978-83-7502-353-4
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 421
ISBN: 978-83-7502-353-4
Półka: posiadam
Moja ocena: 9/10
Przeczytana: 20 sierpnia 2014
Wiele osób na pewno spotkało się z określeniem „kanon
Biblii”, czy też „kanon Pisma Świętego”. Jest to nic innego jak zbiór ksiąg
wchodzących w skład Biblii uznanych za autentyczne i natchnione, czyli
pochodzące od Boga. A co by się stało, gdyby okazało się, że kanon biblijny nie
jest kompletny? Że są jeszcze księgi pisane przez Ewangelistów lub też listy
św. Pawła nadal nie odkryte? Czy miałoby to jakiś wpływ na wiarę
chrześcijańską? Zapewne tak…
Tym problemem zajął się Paul L. Maier w swoim thrillerze naukowym
Kodeks Konstantyna, który został
wydany przez Wydawnictwo PROMIC w serii Corpus
delicti. Kodeks Konstantyna jest
kontynuacją niedawno przeze mnie czytanej powieści Ślad życia, ślad śmierci [recenzja TU], którą oceniłam bardzo
wysoko. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, więc jak tylko nadarzyła się
okazja, to sięgnęłam po drugi tom serii. Czy Kodeks Konstantyna spełnił moje oczekiwania? I tak, i nie…
Pamiętacie profesora studiów bliskowschodnich na
Uniwersytecie Harvarda, autora Jezusa z
Nazaretu, Jonathana Webera i jego piękną żonę Shannon? Znowu ich spotykamy
i uczestniczymy w ich wyprawach archeologicznych. Tym razem to Shannon
prowadziła wykopaliska w Pelli, na wschodnim brzegu Jordanu licząc na
przełomowe odkrycia związane z wczesnochrześcijańskimi dziejami kościoła. Niestety
ziemia nie skrywała w tym miejscu żadnych skarbów, więc Shannon w przededniu
swojego wyjazdu postanowiła odwiedzić pobliską grecką cerkiew prawosławną. Być
może biblioteka tej świątyni zachwyci ją jakimś starym manuskryptem. I tym
razem intuicja jej nie zawiodła – w przechowywanej w bibliotece Historii kościelnej Euzebiusza z Cezarei
znajdowało się w charakterze zakładki parę
zbrązowiałych arkuszy pergaminu. Pismo było tak wyblakłe, że nie dało się go
odczytać gołym okiem, ale od czego jest
sprzęt, którym dysponuje jej mąż na uniwersytecie. Po powrocie do Stanów
okazało się, że… no właśnie, co to za manuskrypt? A w zasadzie jego część? Odpowiedź
znajdziecie w powieści Paula L.Maiera, a ja tylko dodam, że dalszy ciąg przygód
państwa Weberów będzie miał miejsce na pięknej ziemi greckiej i w Turcji. To w
tamte rejony zaprowadzi ich chęć kontynuacji badań nad znalezionymi fragmentami
księgi, badań, które zakończą się wielkim odkryciem mogącym znowu mocno wpłynąć
na postrzeganie wiary chrześcijańskiej.
Niestety już na początku drogi Jonowi i Shannon towarzyszył
pech, który mógł wręcz uniemożliwić zaplanowane podróże. Okazało się, że do
tłumaczenia dzieła Jona Jezus z Nazaretu na
język arabski wkradł się błąd. Błąd, który mógł go kosztować życie. Czy Jonowi
uda się wyjść cało z opresji? Zapraszam do lektury…
I znowu podobnie jak w powieści Ślad życia, ślad śmierci, również w Kodeksie Konstantyna urzeka jej wszechobecny realizm. Pisarz, co
prawda wyjaśnia, że cała historia jest fikcją literacką (choć nie jest
wykluczone, że może w przyszłości się zdarzyć), ale jednocześnie tak mocno
osadza ją w realiach historyczno-geograficznych, że chwilami mamy wrażenie, że
wszystko dzieje się naprawdę i tylko dni dzielą nas od ogłoszenia sensacyjnej
dla świata chrześcijańskiego wiadomości. A Paul L. Maier zna historię – nie
jest w tej dziedzinie laikiem. Jest bowiem absolwentem Harvardu z tytułem
doktora uzyskanym w 1957 roku oraz wieloletnim profesorem i wykładowcą historii
starożytnej w Western Michigan University. Ma na swoim koncie ponad 200
artykułów naukowych i 11 książek beletrystycznych, z których w Polsce wydano
oprócz wyżej wspomnianych Poncjusza
Piłata, Rzym w płomieniach oraz Coś
więcej niż ślad (2013), trzecią część opisywanej serii.
Autor zadbał w powieści o najdrobniejsze szczegóły, zarówno
historyczne, jak i geograficzne. Co prawda zmienił pewne dane o autentycznych,
żyjących współcześnie postaciach, np. arcybiskupem Konstantynopola uczynił
Bartłomieja II, podczas gdy nadal honorowym przywódcą duchowieństwa
prawosławnego jest Bartłomiej I, niemniej dla większości czytelników jego
książek są to działania mało ważne. Podobnie rzecz się ma z III Soborem
Watykańskim, który do tej pory jeszcze się nie odbył. Przypuszczam, że te
drobne nieścisłości z najnowszej historii mają na celu „odrealnienie” powieści
i uzmysłowienie czytelnikowi, że jednak ma do czynienia z fikcją literacką, a
nie z literaturą faktu.
O ile z prawdą historyczną autor się nieco minął, o tyle
realia geograficzne wręcz zachwycają. Maier przeniósł nas najpierw na
terytorium Grecji kontynentalnej, gdzie w towarzystwie Jona i Shannon
odwiedziliśmy Ateny, Meteory, Olimp oraz Świętą Górę, a potem do Stambułu. Ileż
ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy się na temat zabytków tego pięknego,
historycznego miasta. W drodze z lotniska obejrzeliśmy Topkapi – pałac, który
był przez ponad 380 lat rezydencją sułtanów tureckich, Błękitny Meczet z jego
sześcioma minaretami oraz Hagia Sophia – najwspanialszy obiekt architektury
pierwszego tysiąclecia, najwyższą rangą świątynię Cesarstwa Bizantyjskiego. Jon
sprawdził się jako przewodnik opowiadający o tych wszystkich cudach – myślał
oczywiście, ze jego jedynym słuchaczem jest Shannon, ale ja również chłonęłam
te wszystkie opowieści i zachwycałam się panoramą miasta z kopułami meczetów
widoczną z okna hotelowego.
Wcześniej jeszcze w Grecji również mieliśmy możliwość poznać
wiele zabytków ateńskich, drżeliśmy ze strachu w czasie „drogi” do monastyru w
Meteorach i podziwialiśmy piękną riwierę olimpijską. Trzeba przyznać, że
fragmenty powieści opisujące te wszystkie wspaniałości urzekły mnie chyba
najbardziej, szczególnie że te wszystkie okolice nie są mi obce i mogłam sobie
przypomnieć piękne, spędzone tam w przeszłości chwile.
W bardzo dokładny i rzetelny sposób pisarz przedstawił cały
cykl badań nad znalezionymi manuskryptami; badań, które miały na celu
potwierdzenie ponad wszelką wątpliwość ich autentyczności. I chociaż Maier
powołuje się na wiele nowoczesnych metod badawczych, opisuje je drobiazgowo, to
w żaden sposób nie przeszkadza to w odbiorze powieści i nie odrywa od jej
akcji. Te informacje zostały wplecione w główne wątki jakby mimochodem, przy
okazji uzupełniając naszą wiedzę. I co najważniejsze są przedstawione bardzo
ciekawie, nie nudzą czytelnika, co jest wielką zaletą tej książki. Trzeba
naprawdę dysponować bardzo dużymi umiejętnościami pisarskimi, żeby przekazać
taką ilość wiedzy naukowej i nie zniechęcić odbiorcy. Żeby temu podołać trzeba
być po prostu Paulem L.Maierem.
Kodeks Konstantyna zawiera również drugi wątek główny, nie
mniej ważny jak badania archeologiczne i epokowe odkrycia wczesnochrześcijańskich manuskryptów. Z racji
wspomnianego przeze mnie wcześniej błędu, jaki wkradł się do tłumaczenia Jezusa z Nazaretu na język arabski, w
świecie muzułmańskim rozpętała się niemal „święta wojna” przeciwko Jonowi.
Bardzo uatrakcyjniło to sensacyjne tło powieści, ale również umożliwiło lepsze
poznanie islamu jako religii. Stajemy się bowiem uczestnikami arcyciekawej
debaty między wybitnymi znawcami religii chrześcijańskiej i islamu, debaty,
która ma na celu przeprowadzenie dowodu o wyższości jednej religii nad drugą.
Nigdy nie należałam do fanek religioznawstwa, islam też mnie specjalnie nie
interesował, ale uwierzcie mi, że książkę warto przeczytać choćby dla tego
dialogu – mistrzostwo Maiera osiągnęło tu swoje apogeum.
Warto również przyjrzeć się bliżej postaciom przedstawionym
w tej powieści, a przede wszystkim Jonowi i Shannon. Są to osoby wzbudzające
chyba powszechną sympatię (zarówno na kartach powieści, jak i naszą), chociaż
Maier dla podniesienia adrenaliny czytającego i napięcia towarzyszącego
czytaniu książki umieścił w akcji również „elementy” wrogo nastawione do
głównego bohatera. I dobrze się stało, bo w dobrym thrillerze (a do takich
zaliczam Kodeks Konstantyna) musi
istnieć równowaga między dobrem i złem, muszą pojawić się bohaterowie, którzy
zagrażają tym pozytywnym i przez to podnoszą ciśnienie. Prawie do samego końca
pisarz trzyma nas w niepewności, prowadzi akcję nie ujawniając, kto jest
przyczyną zagrożeń i choć zakończenie jest bardzo logiczne i w zasadzie
powinniśmy „wpaść” na takie rozwiązanie
sami i to dużo wcześniej, to jednak udaje mu się nas zaskoczyć.
W Kodeksie Konstantyna
autor skupił się w zasadzie na dwóch głównych bohaterach, ale występuje tu
cała plejada postaci drugoplanowych i
epizodycznych. Nie sposób nie zwrócić uwagi na ich kreację. U Maiera każdy jest
indywidualnością – nie ma bohaterów płaskich, nie wybijających się z tłumu,
szarych. Każdy jest kolorową, ciekawą postacią, o której się pamięta jeszcze
długo po zakończeniu czytania powieści.
Bardzo sympatycznie przedstawił autor małżeństwo Weberów.
Pamiętamy ich ze Śladu życia, śladu
śmierci jak się dopiero poznali, pokochali i postanowili resztę życia
spędzić razem. W Kodeksie Konstantyna są
już małżeństwem i muszę przyznać, że im „ten stan” służy. Są przeuroczą,
kochającą się parą, połączoną oprócz
miłości wspólną pasją i zainteresowaniami. Nawet jeśli się kłócą, co zdarza się
od czasu do czasu – jak to w życiu, to
robią to w taki sposób, że prowokuje to ciepły uśmiech na naszej twarzy.
Takiego związku można im tylko pozazdrościć i każdemu życzyć tak idealnego
partnera. Fajnie jest poczytać, że Jon wreszcie po okresie niepowodzeń w życiu
osobistym znalazł swoją „drugą połówkę”.
Te pełne ciepła i wzruszeń chwile, które z nimi spędzamy, pomagają
przetrwać również nam niebezpieczeństwa, na które się narażają dążąc do
rozwiązania zagadki manuskryptu i zażegnania konfliktu z islamem.
W Kodeksie Konstantyna
mamy wszystko, czym powinien charakteryzować się dobry thriller naukowy.
Jest zagadka archeologiczna, która może zmienić bieg historii, są nagłe zwroty
akcji, jest dynamika i napięcie. Autor dozuje nam informacje - w powieści cały
czas coś się dzieje, z każdą przeczytaną kartką dowiadujemy się czegoś nowego i
możemy dołożyć kolejnego puzzla do naszej układanki. Od książki trudno się
oderwać, bo i tak robiąc coś innego będziecie się zastanawiać „co dalej?” , a
jak już w końcu dobrniecie do ostatniej strony, to będziecie żałować, że ta przygoda
się skończyła i książkę trzeba zamknąć. Duża w tym zasługa również pięknego języka,
jakim posługuje się autor – języka prostego, przemawiającego do każdego
czytelnika, a jednocześnie pełnego poezji, magii i czaru. Języka, który uczy
bawiąc, bowiem walory poznawcze tej powieści są ogromne i niezaprzeczalne.
Czego mi więc w niej brakowało? Dlaczego na pytanie zadane
na początku o spełnienie moich oczekiwań, odpowiedziałam zagadkowo „i tak, i
nie”…
Będąc cały czas pod silnym wrażeniem przeczytanego wcześniej
Śladu życia, śladu śmierci oczekiwałam,
że również Kodeks Konstantyna podejmie
temat tak dramatyczny i przerażający dla religii chrześcijańskiej. Odkrycie
zwłok Jezusa, którego świadkami byliśmy w pierwszej powieści cyklu mogło doprowadzić
do zagłady całego świata, bo obaliłoby najważniejszy dogmat wiary chrześcijańskiej
i nagle 2 mld. chrześcijan stwierdziłoby, że przez ponad 2000 lat żyło w kłamstwie
i fałszu. Maier przedstawił tę wizję tak realistycznie, że czytając Ślad… cały czas byłam pod wrażeniem, że
bomba za chwile wybuchnie, że jutro obudzę się w zupełnie innym świecie, a może…
ten świat zupełnie zniknie, a ja razem z nim. W Kodeksie… tej dramaturgii zabrakło. Jest to oczywiście zrozumiałe,
bo odkrycie jakichkolwiek nowych ksiąg biblijnych może jedynie uzupełnić kanon
naszej wiary i nie ma możliwości zachwiania światem chrześcijańskim, a już na
pewno nie w takim stopniu jak zaprzeczenie podwalinom chrześcijaństwa. Ja
jednak zaczynając czytać Kodeks… czekałam
na cud, który się nie zdarzył. Liczyłam, że Maier wymyśli coś jeszcze bardziej
dramatycznego i wbijającego w fotel. I… przeliczyłam się.
Kodeks Konstantyna jest wyśmienitym thrillerem, pełnym
napięcia, dynamicznym, zaskakującym. Jest kradzież, jest próba zabójstwa, jest
nieprzewidywalne zakończenie. Jednak wg mnie ze Śladem… przegrywa rywalizację.
Nie byłabym sobą, gdybym na zakończenie nie zwróciła uwagi
na cudowne wydanie tej książki. Wydawnictwo PROMIC już mnie przyzwyczaiło do
starannych i klimatycznych wydań. Wydawca jak zwykle zadbał o zmęczone po całym
dniu pracy oczy, stosując odpowiedni rozmiar czcionki i wystarczającą interlinię.
Ale oprócz tego książka przyciąga niezwykle sugestywną i piękną okładką –
utrzymaną w tonacjach jesiennych – od żółci poprzez pomarańcz do ciemnego
brązu. W oddali Hagia Sophia, której nie dosięgają płomienie, która trwa i
która była świadkiem debaty chrześcijańsko-islamskiej.
Polecam Wam ten thriller z całego serca. Ten cykl można spokojnie
czytać bez zachowania kolejności. I może
wcale nie byłoby głupie sięgnąć najpierw po ten tom – uniknęlibyście wtedy tej
odrobiny rozczarowania, która stała się moim udziałem. Dla każdego, kogo
fascynuje archeologia, stare manuskrypty, historia chrześcijaństwa jest to
lektura obowiązkowa. Podobnie jak dla fanów thrillerów, bowiem dreszczyk emocji
będzie Wam towarzyszył przez cały czas. Pamiętajcie, lepiej żałować, że
odkładamy książkę na półkę po przeczytaniu niż że się jej nie czytało…
. Za
możliwość przeczytania tej książki i cierpliwość bardzo dziękuję pani Agnieszce
z Wydawnictwa PROMIC
Recenzja publikowana
również:
- lubimyczytac
- granice
- nakanapie
- biblionetka
- lubimyczytac
- granice
- nakanapie
- biblionetka
Recenzja bierze udział w wyzwaniu:
Wcześniej jakoś nie słyszałam o tej pozycji, ale myślę, że mogłaby mi się spodobać. Nigdy nie czytałam jeszcze czegoś takiego.
OdpowiedzUsuńKto by się spodziewał, że ta pozycja może tak intrygować...
OdpowiedzUsuńJuż słyszałam o tej książce i mam nadzieję że w końcu trafi w moje ręce, bo mam na nią ochotę :)
OdpowiedzUsuńNajpierw będę chciała się zapoznać z książką "Ślad życia, ślad śmierci" (wolę jednak zacząć od tej lepszej :))
OdpowiedzUsuńJaka wspaniała recenzja. Widać ile serca w nią włożyłaś. Gratuluje! Co do samej książki, troszkę się jej obawiam ze względu na te naukowe zagadnienia, ale bardzo lubię czytać thrillery, więc może się skuszę jednak.
OdpowiedzUsuńBrawo, brawo za tak wnikliwie napisaną recenzję.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem tego co napisałaś..
hmmm nie sądziłam nigdy, że miałabym chęć na taką książkę, ale Twoja recenzja sprawiła, że naprawdę jestem ciekawa tej lektury :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie nie mój klimat ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję wnikliwej recenzji. Widać, że dość emocjonalnie podchodzisz do tej książki.
OdpowiedzUsuńMeteory są przepiękne! Byłam tam.
OdpowiedzUsuńprzygotowuję właśnie podsumowanie Klucznika za wrzesień i weszłam obejrzeć Okładkowe love :)
OdpowiedzUsuń