czwartek, 12 lutego 2015

# 215. "Bibliotekarki" - Teresa Monika Rudzka



„Bibliotekarki”– Teresa Monika Rudzka

 <recenzja,56 – 6/2015>





Wydawnictwo: Skrzat
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 196
ISBN: 978-83-7437-615-0
Półka: posiadam
Moja ocena: 7/10

Przeczytana:  19 listopada 2014





Biblioteka to takie miejsce, do którego zawsze z dużą przyjemnością zaglądam. Uwielbiam wprost zapach tych tysięcy książek, które są tam zgromadzone. Dla mnie to po prostu pomieszczenie magiczne. Co prawda nieraz tę magię burzą panie, które tam urzędują, ale cóż… dla nich to tylko miejsce codziennej pracy. I właśnie z tymi paniami zmierzyła się w swojej debiutanckiej powieści Bibliotekarki Teresa Monika Rudzka.

Muszę Wam się przyznać, że biorąc do ręki tę książkę Moniki Rudzkiej byłam pełna obaw. Miałam, co prawda, już za sobą późniejsze utwory Pisarki – Kuzyneczki [moja recenzja KLIK], Zawsze będę Cię kochać [moja recenzja KLIK] oraz Singielkę – i byłam nimi zachwycona, ale… no właśnie Bibliotekarki to debiut Moniki, a do tego czytałam wcześniej sporo niepochlebnych opinii na temat tej książki. Na szczęście moje obawy okazały się całkowicie nieuzasadnione i jeszcze raz przekonałam się, że zawsze należy książkę przeczytać i absolutnie nie sugerować się opiniami innych czytelników. Gusty są przecież tak zróżnicowane i naprawdę „nie należy z nimi dyskutować”.

Teresa Monika Rudzka urodziła się we Wrocławiu, lecz nie z tym miastem związała się na stałe. Mieszka bowiem w Lublinie. W swoim życiu pracowała jako sekretarka, agentka ubezpieczeniowa i … bibliotekarka, więc można przypuszczać, że w swojej książce opierała się przynajmniej częściowo na własnych obserwacjach. Obecnie Monika para się również dziennikarstwem i współpracuje z „babskimi” czasopismami pisząc na ich łamach różne historie. Lubi koty. Lubi czytać interesujące książki oraz nie stroni od obejrzenia ciekawego filmu. Bibliotekarki (2010)  są jej debiutem literackim. Ma na swoim koncie jeszcze trzy powieści: Singielka (2011), Kuzyneczki (2013) i Zawsze będę Cię kochać (2014).

Żywia Radzińska, główna bohaterka Bibliotekarek , to kobieta w średnim wieku, zadbana, pedantyczna i nieco snobistyczna. Po latach pracy w charakterze agentki ubezpieczeniowej, co przyniosło jej dość wysokie zarobki i niezależność finansową, postanowiła wrócić do pracy w bibliotece. Nie jest to wcale taka łatwa sprawa, ale Żywii nie brak uporu i konsekwencji w działaniu.

Moje podanie o pracę w bibliotece od ponad roku nabiera mocy urzędowej. Dość tego, czas działać. ¹

Któż miałby tyle cierpliwości? Żywii udaje się wreszcie umówić na rozmowę kwalifikacyjną do dyrektora Maksymiliana Traciuka. Zawsze jakiś sukces. Po kolejnych dziesięciu miesiącach wizyt u dyrektora, przesiadywania w sekretariacie, licznych telefonach i obietnicach Żywia staje się szczęśliwą posiadaczką umowy o pracę. Na pół roku, ale dobre i to. Nasza bohaterka rozpoczyna pracę w filii nr 32. Jesteście zapewne ciekawi, jak będzie wyglądała przygoda Żywii z biblioteką. Zapraszam do książki.


Bibliotekarki… ileż tu różnych, przeróżnych typów ludzkich, a w zasadzie portretów kobiet. Pisarka nie poprzestała tylko na doskonałym, wielowymiarowym ukazaniu Żywii. Pojawiają się tu jakże ciekawe postaci, innych, zatrudnionych w bibliotece istot płci żeńskiej. Mamy tu kierowniczkę – panią Grażynę, kobietę po czterdziestce, elegancką, szczupłą i niesprawiedliwą; mamy także starszą od niej Halinę, zahukaną, ubierająca się na czarno, zaniedbaną i bardzo powolną; jest również najbardziej wredna Iza, pięćdziesięcioletnia pani, wyzywająco ubrana, zadbana, pępek świata i intrygantka; kolejna Ala, nieco przygruba, ale mimo to dobrze wyglądająca i wiecznie uśmiechnięta trzydziestka; i w końcu dwie stażystki Agatka i Kasia oraz pani Stenia, sprzątaczka. Przyznacie, że parę kobiet zagnieździło się w tym „babińcu”, do którego trafiła Żywia. I nie są to wszystkie osoby, które poznajemy w powieści, bowiem Żywia przejdzie do pracy w drugiej filii i tam spotka kolejne indywidua, a do tego mamy przecież również obraz pracowników centrali. Dużo tego w tej galerii portretów. Oj, dużo ! Ale to jest właśnie smaczek w powieściach Moniki Rudzkiej – kolekcja postaw, charakterów, wyglądu zewnętrznego. Kolekcja bogata, różnorodna, ciekawa i bardzo prawdziwa. A my obserwatorzy stoimy naprzeciwko tych kobiet i widzimy wśród nich jednostki tak dobrze nam znane z życia codziennego. Monika potrafi jednym celnym ruchem pędzla niczym wybitny malarz-portrecista uchwycić indywidualne cechy każdej bohaterki, ukazać nam ją w odpowiednim świetle i sprawić, że cały czas o niej pamiętamy i widzimy ją przed oczami. I choć być może ich zachowanie i maniery są nieraz lekko przejaskrawione, to i tak mamy poczucie dużej realności i prawdziwości. Kobiety z Bibliotekarek są po prostu wzięte z życia –oprócz pracy zawodowej, prowadzą dom, sprzątają, piorą, robią zakupy, gotują obiad, wychowują dzieci. Są przedstawicielkami polskich kobiet, choć oczywiście nie każda z nas „zaopatrzona” jest w tak paskudny charakterek jak Iza, nie każda jest nieco snobistyczna jak Żywia, czy też zaniedbana jak Halina. Ale w tej małej, bibliotecznej społeczności jesteśmy w stanie wypatrzeć bardzo ciekawe i jakże różnorodne typy charakterologiczne.
 
O ile realizm postaci jak zwykle mnie zachwycił, o tyle mam nieco wątpliwości co do realizmu miejsca akcji. Trudno mi polemizować z Pisarką, gdyż znane mi są tylko biblioteki w dużym mieście, jakim jest Warszawa i być może ich standard odbiega nieco od stereotypów małomiasteczkowych, ale… akcja naszej powieści nie ma miejsca w małym mieście, o czym świadczy chociażby numer filii, w której pracuje Żywia. Mamy więc do czynienia z dużym, prawdopodobnie wojewódzkim miastem i tu nie chce mi się wierzyć, że biblioteki, jak je przedstawia Autorka, są nieskomputeryzowane, a w łazienkach wiszą brudne ręczniki. Akcja powieści rozgrywa się przecież w końcu I dekady XXI wieku, a zostajemy przeniesieni do bibliotek z czasów komunistycznych. No chyba, że ja siedzę sobie w tej Warszawie jak przysłowiowy „pączek w maśle” i nie wiem, co się dzieje w innych rejonach Polski. 

Takie przedstawienie miejsca akcji może mieć również zupełnie inne wytłumaczenie. I prawdę mówiąc wydaje mi się ono najbardziej prawdziwe. Otóż Teresa Monika Rudzka potraktowała swoją powieść jako swoistą satyrę, drwinę z biblioteki i przedstawiła nam to miejsce w sposób prześmiewczy, wręcz groteskowy.
Zdają się o tym świadczyć również stosunki tam panujące – te układy, układziki, alkohol i huczne imprezy w pracy, plotkowanie, zawiść, niechęć, tępota, zewsząd spozierający fałsz i małostkowość. Trudno uwierzyć, że możliwe jest nagromadzenie aż tylu anomalii w jednym, skromnym pomieszczeniu. 

Jeśli do tego wszystkiego dodamy jeszcze cudowny, pełen swady styl pisania Moniki – język prosty, niewyszukany, bez zbędnych opisów, trafiający do czytelnika i powodujący uśmiech na twarzy oraz styl gawędziarsko-plotkarski, który dla mnie jest olbrzymim atutem pisarstwa Autorki, to otrzymujemy utwór napisany „z przymrużeniem oka” i „ku pokrzepieniu serc” pełen komizmu i wszelkich absurdów. 

A już skargi do Dyrekcji z cyklu „Z księgi skarg i zażaleń” i odpowiedzi na nie, to istny majstersztyk – kto czytał, wie, o czym mówię. A kto nie czytał? Cóż… biegusiem do biblioteki, bo w księgarniach już chyba tej książki nie znajdziecie…


-------------
¹ „Bibliotekarki”, Teresa Monika Rudzka, Wydawnictwo Skrzat, 2010, str.23




Za możliwość przeczytania tej fascynującej powieści  dziękuję Autorce i Pani Kasi z Wydawnictwa „Skrzat”




Recenzja publikowana również: 
biblionetka 
lubimyczytac 
nakanapie 
 - granice 


 

10 komentarzy:

  1. Jestem skłonna przeczytać, tym bardziej, że moja mama jest bibliotekarką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowej prozie polskiej, zwłaszcza tej przeznaczonej dla kobiet mam niesamowite braki. Może w tym roku uda mi sie trochę nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam jeszcze książek tej pisarki, ale może być ciekawie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje słowa o bobliotece są piękne. I myślimy bardzo podobnie. W moim tekście "o mnie" o tym pisałam :) Książka jest świetna! Ubawiłam się, że hej!

    OdpowiedzUsuń
  5. No, to ja muszę po nią wrócić do biblioteki, miałam ją w ręce :) Tyle w niej psychologii, a ja myślałam, że będzie nuda, nie wiem dlaczego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiedziałam że autorka książki mieszkała w Lublinie :D A za książkę koniecznie się rozejrzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Brzmi całkiem fajnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zaśmiewałam się przy tej książce. Nie jestem bibliotekarką, ale znam klimat bibliotek publicznych jako stała klientka tych instytucji. Sama prawda! I jak napisane!

    OdpowiedzUsuń
  9. Lektura może być całkiem interesująca. Chyba się z ciekawości rozejrzę ;)
    Zapraszam do siebie,
    http://worldofbookss.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz. Moje oczy się śmieją, jak go widzę i od razu robi mi się weselej i cieplej na duszy. Dzięki Wam wiem, ze warto pisać dalej i ze mój blog ma jakiś sens. Staram się odpowiedzieć na każdy komentarz i odwiedzić wszystkich moich czytelników.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i do zobaczenia na Waszym blogu.