„Cała
nadzieja w Paryżu”– Deborah McKinlay
<recenzja,42>
Tytuł oryginalny: That Part Was True
Tłumaczenie: Aleksandra Górska
Wydawnictwo: Feeria
Rok wydania: 2014
Oprawa: miękka
Ilość stron: 268
ISBN: 978-83-7229-387-9
Rok wydania: 2014
Oprawa: miękka
Ilość stron: 268
ISBN: 978-83-7229-387-9
Półka: posiadam
Moja ocena: 6/10
Przeczytana: 28 września 2014
Paryż – miasto miłości, stolica mody,
sztuki, kultury. Miasto pełne przepychu i elegancji. Miasto dla zakochanych,
ale również dla samotnych, miasto dla bogaczy, ale także dla tych
biedniejszych. Miasto bogate w historię i pełne przepięknych zabytków – z
monumentalną, gotycką Katedrą Notre Dame, z grobem Fryderyka Chopina na
cmentarzu Pere Lachaise, z Bazyliką Sacre-Coeur na malowniczym wzgórzu
Montmartre, z ogrodami Tuileries, z Polem Marsowym uwieńczonym Wieżą Eiffla, z
Polami Elizejskimi i Łukiem Triumfalnym, z Sorboną - jednym z najstarszych
europejskich uniwersytetów, z Luwrem i wielu, wielu innymi. Miasto marzeń – bo
mało jest ludzi na ziemi, którzy nie będąc w Paryżu nigdy o nim nie marzyli.
Żeby się w nim znaleźć, choć na parę godzin…
Byłam w Paryżu – nawet parę razy – i
kocham to miasto. Z dużą przyjemnością czytam wszystko, co może mi w tej chwili
przypomnieć chwile spędzone w Paryżu, przypomnieć o jego pięknie. Dlatego
skusiłam się również na tę książkę, tym bardziej że oczy przyciągała klimatyczna,
nastrojowa okładka. Co prawda tulipany znajdujące się na pierwszym planie
bardziej kojarzyły się z Holandią, ale tuż za nimi, owiana mgłami stała Wieża
Eiffla. I to wystarczyło – jest Paryż, będzie cudownie. Czy aby na pewno?
Deborah McKinlay nie należy do autorek
znanych w Polsce, mimo że napisała parę powieści, które zostały przetłumaczone
na kilkanaście języków. Jest Brytyjką, a mieszka w południowo-zachodniej
Anglii. Współpracuje z tak znanymi czasopismami jak Vogue, czy Cosmopolitan. Czy
jej pierwsza wydana w Polsce powieść zachwyciła mnie na tyle, że będę
oczekiwała na jej dalszą twórczość? Raczej nie… choć tego spotkania z Deborah
nie żałuję, a czasu spędzonego z Całą
nadzieją w Paryżu nie uważam za stracony.
Eve i Jack – dwoje nieznanych sobie
ludzi, których tak naprawdę nic nie łączy.
Eve Petworth jest Brytyjką, mieszka na
wsi w eleganckim, dużym domu. Nie miała łatwego życia. Despotyczna matka, z
którą Eve nigdy nie potrafiła się porozumieć. Mąż, który zostawił ją dawno temu
i założył drugą rodzinę. I córka Izzy - ulubienica babci, dla której matka była
kimś mało ważnym, kimś często ignorowanym, z kim nie trzeba się liczyć w życiu.
Jackson Cooper jest Amerykaninem,
znanym pisarzem, autorem kilku książek, które stały się bestsellerami i
święciły triumfy w wielu krajach na świecie.
Dobiega pięćdziesiątki i w zasadzie życie osobiste nie układa mu się za
różowo. Właśnie rozstał się z drugą żoną, która opuściła go dla… innej.
Tych dwoje miało okazję poznać się.
Nie…nie … nie w tym tytułowym Paryżu, poznali się wirtualnie, a nie w realnym
świecie. Otóż pewnego dnia, Eve zauroczona jedną z książek Jacka, a w zasadzie
jedną ze scen w tej powieści, napisała do niego list. Taki tradycyjny, a nie za
pomocą poczty elektronicznej. To wystarczyło, żeby zwróciła na siebie uwagę
pisarza. Tak rzadko obecnie można otrzymać zwykły list, a przecież sprawia
odbiorcy dużo większą frajdę niż e-mail. I właśnie od takiego krótkiego listu
zaczyna się znajomość tych dwojga ludzi, która wkrótce przeistacza się w
przyjaźń…a może nawet w coś więcej? Połączy ich tak prozaiczna rzecz jak
gotowanie, smaki i zapachy przygotowywanych potraw, przepisy wygrzebane w
starych rodzinnych zapiskach.
Ale nie tylko kulinaria są głównym
motywem powieści. Poznajemy również losy głównych bohaterów, ich przeszłość i
teraźniejszość, ich zmagania z samotnością, ich powiązania i relacje rodzinne.
I poznajemy również propozycję, jaką złoży Jack Eve, propozycję spotkania w
tytułowym Paryżu. Czy to spotkanie dojdzie do skutku? Czy nastąpią jakieś
zmiany w życiu naszej dwójki? Czy wreszcie los zacznie im sprzyjać? O tym
musicie już przeczytać sami. Ta powieść na pewno spodoba się wielu osobom…
Sięgając
po tę książkę nie nastawiałam się na łatwą i lekką lekturę, lecz na powieść
słodko-gorzką, refleksyjną, dającą do myślenia. Cała nadzieja w Paryżu jest opowieścią, nad którą trzeba się
zastanowić. Nie znajdziemy tu wartkiej, zajmującej i powodującej przyspieszone
bicie serca akcji. Akcja bowiem toczy się powoli, monotonnie, bez większych
zrywów czy zwrotów – tak jak życie większości ludzi w średnim wieku. Jesteśmy
świadkami losów dwojga zwyczajnych ludzi, którym los nie szczędził przykrych
momentów. Ludzi bardzo samotnych i nie potrafiących sobie z tą samotnością
poradzić. Eve po rozstaniu z mężem, nie znalazła oparcia w matce, nie potrafiła
nawiązać nici porozumienia ze swoim jedynym dzieckiem, wyobcowała się ze
świata, który ją otaczał. Wolała zamknąć się w czterech ścianach swojego
wielkiego domu, pozbawić się towarzystwa innych osób, przyjaciół – wybrała
samotność. Jack poszedł nieco inną drogą i choć nie stronił od ludzi, bywał na
imprezach, spotkaniach, poznawał nowych ludzi, zawierał znajomości z płcią
przeciwną, to nadal pozostawał samotny. Życie i dwa poprzednie nieudane związki
nauczyły go, że nie można szukać miłości na siłę, że trzeba uważać lokując
swoje uczucia, bo bardzo łatwo trafić na nieodpowiednią osobę.
Mimo tych wszystkich niepowodzeń Eve i
Jack nie rezygnują z marzeń o szczęśliwej miłości. Brakuje im tej drugiej,
bliskiej sercu osoby, z którą mogliby porozmawiać, zjeść wspólny, przygotowany
z miłością posiłek, czy też po prostu się przytulić i wypłakać albo uśmiechnąć
ze szczęścia. Zdają sobie sprawę, że trudno się żyje bez miłości, że jej
potrzeba drzemie w każdym z nas, bez względu na wiek, płeć, miejsce
zamieszkania, czy stan posiadania.
Czy można więc pokochać kogoś na
odległość? Czy ma to jakąkolwiek rację bytu? Czy ulokowanie swojego uczucia w kimś, kogo
nigdy nie widziało się na oczy, kogo się nie poczuło, nie dotknęło ma szansę na
udany związek? Na te pytania tak naprawdę nie znajdziecie odpowiedzi w tej
książce, ale zmusi Was ona do rozmyślań nad sensem życia bez miłości, do zastanowienia
się, czy warto zaryzykować i dać szansę uczuciu dziwnemu, innemu, ale
jednocześnie coraz częściej występującemu w dobie internetu.
Bohaterowie powieści, ich kreacja, ich
realność to najpoważniejszy plus utworu. Trudno doszukać się w ich wykreowaniu
przez pisarkę czegoś sztucznego, nieprawdziwego. Są dojrzałymi ludźmi, z wadami
i zaletami, z kompleksami, problemami dnia codziennego, ułomnościami,
chorobami, przeżywającymi drobne radości i sukcesy. Jak każdy inny człowiek na
ziemi. Jak ja, jak ty, jak twój przyjaciel, czy twoja siostra. Tak jak my
szukają sensu w swoim codziennym życiu, próbują je zmienić, naprawić relacje z
rodziną i przyjaciółmi, a może po prostu kogoś i siebie uszczęśliwić. Rzadko
spotyka się w powieściach bohaterów tak wtopionych w tłum, nie rzucających się
w oczy. I absolutnie nie jest to zarzut. Wręcz przeciwnie – olbrzymie brawa
należą się autorce za taką świetną i nietuzinkową kreację.
O ile cała fabuła zmusza nas do
refleksji i rozmyślań nad sensem życia, co wcześniej już napisałam, o tyle
niestety nie wyzwala w nas emocji. I prawdę mówiąc nie do końca potrafię to
wytłumaczyć. Może powodem tego jest tempo fabuły – monotonne, wolne, leniwe,
momentami wręcz nużące i pachnące nudą. Może główni bohaterowie – ich szarość,
przeciętność, chwilami irytujące zachowania. Może przewidywalność całej fabuły,
brak jakichkolwiek zwrotów akcji, momentów zaskoczenia czy choćby ekscytujących
dialogów. Nie wiem…wiem tylko, że w czasie czytania tej książki ani razu serce
moje nie przyspieszyło swojego bicia i zawsze bez problemu mogłam ją odłożyć,
by później bez zbytniego pośpiechu do niej powrócić.
Na pewno nie pomagał w czytaniu język powieści.
I tu nie wiem, czy winę ponosi autorka, czy tłumaczka utworu, ale chwilami
pojawiały się określenia pochodzące z zupełnie innej epoki.
Skonsternowanie, frymuśna [1] ,
ciągnęła Izzy tonem ekspiacji [2] ,
instynkt, dusza zdecydowanie mi się wymakają [3]
to tylko parę wybranych losowo przykładów.
A możecie mi wierzyć, że jest ich w książce dużo, dużo więcej. Gdy do tego dołożymy
sporą ilość literówek i parę błędów stylistycznych, to niestety nie pomaga to w
odbiorze powieści i ma prawo drażnić bardziej wymagającego czytelnika.
I na koniec to, czego mi zupełnie
zabrakło w powieści i o co mam tak naprawdę największy żal do autorki, a może
do wydawnictwa. Cała nadzieja w Paryżu –
a gdzie ten Paryż? Stolicy Francji w zasadzie w ogóle nie było – oprócz króciutkiej
wzmianki w paru listach Jacka do Eve. Wzmianki, która polegała na propozycji
spotkania dwójki bohaterów w tym mieście i… na tym się kończyło. Zdaję sobie
sprawę z tego, że w tytule oryginalnym utworu Paryż się nie pojawia, ale jeśli już
wydawca decyduje się na taki tytuł, to jednak nie powinien wzbudzać w nas,
czytelnikach, płonnych nadziei i obiecywać czegoś, czego nie otrzymujemy… a
szkoda. Wiadomo przecież, że niespełnione nastawienie czytającego ma bardzo
duży negatywny wpływ na odbiór powieści – dostajemy cos innego niż się
spodziewamy i boleśnie odczuwamy tego brak. Tak jak mnie brakuje Paryża w
Paryżu.
No cóż… dość tego użalania się. Książka
na pewno wielu czytelnikom przypadnie do gustu, bo mimo tych mankamentów, jest
dobrą i wartościową lekturą. Jesienne, coraz dłuższe wieczory sprzyjają
refleksjom i rozmyślaniom – dajmy więc szansę tej ciepłej, słodko-gorzkiej
powieści. Może ona właśnie nas czegoś nauczy i uzmysłowi coś ważnego. Szczególnie, że temat ujęty jest tu w sposób
niebanalny i realistyczny, nie znajdziemy tu lukru i innych słodkości, a tylko
nagą prawdę o życiu. A prawdę zawsze warto poznać…
[1] „Cała nadzieja w Paryżu” Deborah McKinlay, Wydawnictwo Feeria,
2014, str.111
[2] tamże, str.113
[3] tamże, str.151
Za możliwość przeczytania
tej książki bardzo dziękuję pani Monice z wydawnictwa Feeria
Zapowiada się ciekawie, więc może kiedyś się skusze ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię pozbawionych emocji książek, chociaż o tym konkretnym tytule już trochę słyszałam, to jakoś nie jestem do niego przekonana ;)
OdpowiedzUsuńSłyszę coraz bardziej negatywne opinie o książce. Zaufam im, nie będę czytać.No i ten brak Paryża w Paryżu....
OdpowiedzUsuńMnie zaczarowała ta książka :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zamiast tej książki wybrałam jednak 'Norweskie noce' :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zabrakło Paryża... Okładka tej książki mnie przyciąga, ale boję się, że się rozczaruję.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie największym mankamentem jest to leniwe tempo fabuły. Jednak wolę obecnie coś bardziej dynamicznego, jakiś thriller, bądź sensację, dlatego nie skuszę się na powyższą pozycję.
OdpowiedzUsuńPrzez przypadek mi przypomniałaś, że miałam zamiar sobie maraton książek o Paryżu zrobić ;).
OdpowiedzUsuń