„Dni trawy”– Philip Huff <recenzja,35>
Tytuł
oryginalny: Dagen van Gras
Tłumaczenie:
Matylda Jastrzębska
Wydawnictwo: Dobra
Literatura
Rok wydania: 2010
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 168
ISBN: 978-83-930559-8-2
Ilość stron: 168
ISBN: 978-83-930559-8-2
Półka: posiadam
Moja ocena: 5/10
Przeczytana: 23 lipca 2014
Kupisz:
Dlaczego sięgnęłam po książkę Dni trawy? Oto jest pytanie… Nigdy w zasadzie nie pociągał mnie
temat narkotyków, uzależnienia od nich, czy też psychozy narkotykowej.
Oczywiście nie znaczy to, że nie czytywałam powieści związanych z tym tematem,
ale zwykle bywał to przypadek, a nie świadomy wybór. Tym razem zadecydowała
okładka, na którą od razu zwróciłam uwagę, bo była dziwna. Drzewo, na którym
„rośnie” płyta analogowa, gitara akustyczna, otwarta książka, szachy i jakieś
bliżej nie określone grzybki. Co może łączyć te – wydawać by się mogło – zupełnie
ze sobą nie powiązane elementy?
Zainteresował mnie również autor tej książki. Nie dlatego,
że go wcześniej znałam. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia o jego istnieniu,
dopóki nie przeczytałam notki biograficznej na stronie wydawnictwa. Moją uwagę
przyciągnęła twarz tego młodego, urodzonego w 1984 roku, mężczyzny – zamyślone
oczy, brak uśmiechu i smutek. Wydane w Holandii w październiku 2009 Dni
trawy są Jego debiutem literackim, a zarazem powieścią autobiograficzną.
Okładka więc doprowadziła do tego, że miałam okazję poznać debiutancką powieść
holenderskiego pisarza – a przyznam, że literatura holenderska jest mi zupełnie
nieznana.
Ben van Deventer jest osiemnastolatkiem z bardzo burzliwą
przeszłością. Poznajemy go po opuszczeniu kliniki w Den Dolder, do której
trafił z psychozą narkotykową. Dlaczego? Co spowodowało, że Ben uzależnił się
od narkotyków? Dlaczego ten wrażliwy, zakochany w muzyce chłopiec tak nisko
upadł? Żeby odpowiedzieć na te pytania trzeba poznać historię jego dotychczasowego,
bardzo smutnego życia. Pech prześladował go w zasadzie od urodzenia – jego brat
bliźniak zmarł trzy dni po swoich narodzinach. Ben wychowywał się w Weldrze,
gospodarstwie dziadków. I chyba były to jedyne szczęśliwe lata w jego życiu.
Mógł biegać po lesie, słuchać szumu drzew, śpiewu ptaków i ciszy. To tam
właśnie poznał swojego najlepszego przyjaciela Toma – przyjaciela, ale
jednocześnie swojego „złego ducha”. Tam pokochał muzykę, którą wpajał w niego
od najmłodszych lat jego ojciec. Ojciec Bena był Anglikiem i swoją miłość do
brytyjskiej muzyki pop lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przekazał
Benowi wraz z olbrzymią kolekcją płyt. A Ben nie wyobrażał sobie życia bez
muzyki. Towarzyszyła mu ona zawsze – od przebudzenia po sen, cały dzień, całe
dotychczasowe życie. To tam wreszcie ukochany dziadek nauczył go gry w szachy.
Szczęśliwe dzieciństwo powiecie… Na pozór tak…ale czegoś w nim brakowało.
Matczynej miłości. Matka była nadopiekuńcza, drżała o swojego jedynaka,
opłakiwała swoje drugie dziecko, ale miłości okazać nie potrafiła. Nic
dziwnego, że chłopiec tak bardzo lgnął do dziadka – to dziadek tak naprawdę się
nim zajmował, wychowywał, uczył wszystkiego, co ważne w życiu. To dziadek był przy
nim, gdy rodzice zaczęli się kłócić. A jak zabrakło dziadka – zaczęła się
marihuana…
Marihuana – miękki narkotyk, który podobno nie uzależnia,
nie szkodzi... Kto tak twierdzi, powinien sięgnąć do książki „Dni trawy” i
przeczytać wspomnienia autora. On to przeżył i opisał swoje najbardziej intymne
aspekty życia z podziwu godną szczerością, bez owijania w bawełnę, bez wstydu.
Jego marihuana uzależniła. Jej zażywanie doprowadziło do psychozy, a w
konsekwencji pobytu w psychiatryku. To przez marihuanę mógł stracić życie. Jemu
się udało, jego przyjaciel już niestety tego powiedzieć nie mógł… Chyba
wystarczy przykładów świadczących o dobrodziejstwach tego „nieszkodliwego”
narkotyku, który wg wielu elit politycznych powinien być legalny.
Uzależnienie od marihuany to tylko jeden z wielu tematów
opisanych przez Philipa Huffa. Na pewno najważniejszy i najtrudniejszy, ale nie
jedyny. Bardzo ważne są również przyczyny, które do takiego stanu rzeczy
doprowadziły. Dziecko, które od najmłodszych lat nie czuło się dobrze we
własnym domu rodzinnym. Wolało towarzystwo dziadka, bo jego własna matka
zamiast zająć się żyjącym synem, opłakiwała drugie dziecko, które umarło trzy
dni po urodzeniu, i pogrążała się cały czas w stanie depresji. Gdy dziadka
zabrakło, samotność Bena jeszcze bardziej pogłębiła się, szczególnie, że
wkrótce i ojciec wyjechał do Anglii, zostawiając go samego z matką. Fascynacja
muzyką, a przede wszystkim zespołem The Beatles, również miała duży wpływ na
początek „przygody narkotykowej” – przecież muzycy nie dawali dobrego przykładu,
a poza tym muzykę dużo łatwiej tworzyło się po zaciągnięciu trawką. A do tego
doszły namowy jedynego przyjaciela – Toma – pytanie, czy naprawdę przyjaciela?
Temat ważny, trudny, dający do myślenia… A ja cały czas od
momentu zakończenia tej książki zastanawiam się, dlaczego na mnie nie zrobił
wrażenia. Dlaczego autobiografia Huffa nie spowodowała u mnie żadnych większych
emocji, nie zmusiła do refleksji, nie urzekła? Co z nią było nie tak?
Nie potrafiłam znaleźć się w tej opowieści, wczuć się w życie
bohatera. Nie potrafiłam mu współczuć, mimo że zdawałam sobie sprawę, że nie
miał łatwego życia. Przyczyny tego należałoby poszukać chyba w sposobie
narracji – niezwykle chaotycznej, ogólnikowej, niedopowiedzianej do końca. Autor
opowiada o pewnym fragmencie swojego życia, w pewnym momencie przerywa, żeby w
kolejnej części przenieść się do zupełnie innej sytuacji. Nie twierdzę, że taki
chaos nie był zamierzony – być może autor w ten sposób chciał podkreślić to, co
dzieje się w głowie narkomana naznaczonego psychozą, ale do mnie niestety nie
przemówił i bardzo mi przeszkadzał w odbieraniu całości.
Zdaję sobie sprawę z tego, ze zamysł tej książki był
zupełnie inny. Powieść miała poruszać ludzkie serca, przestrzegać przed
narkotykami, może wręcz szokować czytelników. I cóż ja poradzę na to, że mojego
nie poruszyła, mnie nie przestrzegła, a o szoku to w ogóle nie ma co pisać. Nie miałam do tej pory za dużo do czynienia z
książkami poruszającymi temat narkotyków, wiec może dlatego liczyłam na
zupełnie inne potraktowanie problemu.
Nastawiłam się na książkę brutalną, tak brutalną, jak życie
człowieka, a właściwie dziecka, uzależnionego od narkotyków. A w tej powieści
tej brutalności zabrakło. Po jej lekturze można by stwierdzić, że walka z
nałogiem narkotykowym jest rzeczą nad wyraz prostą. Ot trafiasz do kliniki i w
ciągu paru miesięcy specjaliści cię bez większych problemów wyprowadzą na
prostą. A przecież nie tak wygląda rzeczywistość. Czy książka wiec jest
oderwana od rzeczywistości, mimo że jest powieścią autobiograficzną? Nie mnie
to osądzać. Być może autorowi udało się, miał szczęście, którym nie mogą
pochwalić się inni nałogowcy. Opisał swoje wrażenia, które wcale nie muszą być
podobne do doznań innych. Tylko jaki w takim razie ta opowieść miała cel? Czy miała
przestrzec nastolatków przed próbą nawiązania znajomości z marihuaną, zapobiec
temu? Jeśli tak, to według mnie tego zadania nie jest w stanie spełnić.
Niestety…
Czy w związku z tym uważam, że jest to książka zła, banalna,
niegodna polecenia? Nie – jeśli potraktujemy ją jako opowieść o dorastaniu,
trudnym dzieciństwie, potrzebie akceptacji i przyjaźni, fascynacji muzyką,
wtedy dostrzeżemy jej delikatność, wrażliwość głównego bohatera i być może
ocenimy nader pozytywnie. Jeśli natomiast nastawimy się na książkę o nałogu
narkotykowym, tak jak ja to zrobiłam, to możemy się niestety rozczarować.
Podobnie jak ja…
Za możliwość poznania literatury holenderskiej bardzo dziękuję pani Adze z wydawnictwa Dobra
Literatura
No i teraz mam mieszane uczucia. Sama fabuła mnie zaintrygowała, jednak obawiam się, że ja "spojrzałabym" na książkę podobnie jak Ty, z punktu widzenia nałogu.
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie jest dziwna i nieco chaotyczna. Co do książki to wydaje mi się, że po przeczytaniu jej miałabym podobne do Ciebie odczucia. Temat narkotyków jest pasjonujący, ale opowieść o dojrzewaniu średnio mnie interesuje. No i trochę szkoda, że zabrakło tej brutalności. Akurat w książkach cenię sobie mocniejsze sceny :-)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie przyciąga uwagę, ale po przeczytaniu Twojej recenzji chyba sobie ją odpuszczę. Obawiam się, że też by mnie ona rozczarowała.
OdpowiedzUsuńNie interesują mnie takie pozycje.
OdpowiedzUsuńOjej, zdaje mi się,że miałąbym trudną przeprawę przez tę propozycję. Co jednak począć? Na dobrą sprawę jednak mnie tez nigdy nie fascynowały te problemy, bowiem po co czytać jeszcze o czymś w książkach, skoro nasze otoczenia bywa tak różne i odmienne? Okazuje się jednak, że nawet błaha historia to opis czyjegoś losu i zyciowych trudów. Choć ocena średnia, zaintrygowałaś mnie. :)
OdpowiedzUsuńKrótka książka. Raczej takich nie czytam, wolę opasłe tomiska. Jednak książka mnie nie przekonuje :)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńW sumie dość dobrze, że niektórzy opisują swoje doświadczenie jako osoby uzależnione którym udało się wygrać. Jeśli mamy obok siebie również kogoś kto jest uzależniony to moim zdaniem należy jak najszybciej działać. Z pewnością dobrym pomysłem jest wysłanie takiej osoby do ośrodka https://detoksfenix.pl/ gdzie będą wiedzieli jaką terpię należy wdrożyć.
OdpowiedzUsuń